Poza tym – choć „Rhythm and Repose" jest solowym debiutem 42-letniego Irlandczyka – ma on przecież na swoim koncie płyty z formacją The Frames oraz z Marketą Irglovą – jako The Swell Season (tu artystka towarzyszy mu w „What Are We Gonna Do").
To, co pociągało w muzyce jego poprzednich projektów, a więc absolutna szczerość bez fajerwerków, na jego solowym albumie broni się znakomicie. Hansard nie próbuje udowadniać, że podrasowany dźwięk jest lepszy. Nie mami słuchacza, nie stroszy piórek, nie ucieka w sztuczną nowoczesność. Na krążku znajdziemy kołyszące dźwięki bez awangardowych wycieczek i elektroniki, którym smaku dodaje niezwykle ekspresyjny głos wokalisty. „Rhythm and Repose" zaczyna się od hipnotycznego „You Will Become" brzmiącego jak zaklęcie. Później mamy „Love Don't Leave Me Waiting" z rozjazzowanym tłem. Czy „Philander" przywodzący na myśl muzykę Grega Dulliego, z mglistą aurą zadymionego baru. Chwilami ekspresja Hansarda przywołuje także wspomnienie Jeffa Buckleya.
Tekstowo Irlandczyk wychodzi poza piosenki o miłości, choć wciąż śpiewa o związkach i uczuciach. To jednak przemyślenia dorosłego człowieka. Płytę można polecić zarówno miłośnikom Cohena, jak i Damiena Rice'a, Raya Lamontagne'a czy Bon Iver.
Płyta urzeka zastosowaniem najprostszych środków, by przekuć je w rozdzierającą całość. Porusza. Na cisnące się na usta pytanie: „Czy jednak nie za długo trzeba było czekać na solowy debiut?", odpowiedź może być tylko jedna: na TAKI nigdy nie jest za późno.