My te utwory znamy, ale bardziej teoretycznie niż z wielokrotnego osłuchania. Świat ma ku temu jeszcze mniej okazji. Chóralne pieśni Henryka Mikołaja Góreckiego wymagają szczególnej oprawy, najlepiej brzmią we wnętrzach świątyń, gdzie zyskują mistyczną aurę.
Stanowią one kwintesencję stylu Góreckiego, który niezależnie od tego, czy komponował wielką symfonię czy trzyminutową pieśń, zawsze pozostawał sobą. Mówiono o nim: twórca muzyki ubogiej, ale nie było to określenie pejoratywne. Zawierał się w tych słowach podziw, że stosując proste i skromne środki wyrazu, potrafi wyrazić tak wiele.
Taka była III symfonia, która polskiemu kompozytorowi przyniosła niesamowitą popularność w świecie. Ale jeszcze dobitniej owo fascynujące ubóstwo charakteryzuje cykl „Miserere". W jego dziesięciu pieśniach Górecki użył zaledwie trzech słów z łacińskiej modlitwy („Domine deus noster"), finałowa jedenasta przynosi dwuwyrazowe dopowiedzenie („Miserere nobis"). Całość trwa ponad pół godziny, ale nie nuży nawet przez moment. Te pieśni są na przemian żarliwe i błagalne, ujmują słodyczą, ale i bólem.
„Miserere" to jedyny w dorobku Góreckiego przykład bezpośredniej reakcji na otaczającą rzeczywistość. Pieśni powstały po wydarzeniach bydgoskich z marca 1981 roku. Na partyturze kompozytor napisał: „Bydgoszczy poświęcam". Z tego powodu musiały czekać sześć lat na możliwość publicznego wykonania. Może dobrze, że tak się stało, bo od pierwszej prezentacji najważniejsza stała się w nich ponadczasowa żarliwa religijność.