Przekroczenie 30. roku życia sporo zmienia – przekonuje Ania Dąbrowska. Zważywszy, że jest to pierwsze wypowiedziane przez wokalistkę zdanie w wywiadzie mającym promować jej nową płytę, trzydziestka rzeczywiście musiała być dla niej jakimś kluczowym punktem w dotychczasowym życiu. I nie żeby wytykać kobiecie wiek – rzecz po prostu w tym, że cała ta sprawa bardzo wyraźnie odbiła się na jej muzyce. „Bawię się świetnie" to płyta artystki dorosłej, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
Wszystko, co Ania wyśpiewała w tych piosenkach, to coś jakby dokumentacja momentu przejścia, jakiejś inicjacji czy jak to nazwać. Czy jej rytuałem było macierzyństwo? Pewnie trochę tak, o czym mógłby świadczyć choćby „Kiedyś powiesz mi, kim chcesz być" – kawałek skierowany wprost do syna. Ale takie podejście do płyty byłoby chyba jednak mocno naciągane. To po prostu utwory dziewczyny, która uświadamia sobie przekroczenie pewnego etapu. I chociaż nie jest z tego faktu raczej specjalnie zadowolona – co i rusz wdzierają się do utworów tęsknoty za jakąś niefrasobliwością czy po prostu beztroskim luzem – doskonale zdaje sobie sprawę, że pewne sprawy są nie do przeskoczenia.
I godzi się z tym. Ta płyta jest właśnie o godzeniu.
– Sprawa okazała się bardziej skomplikowana: moje potrzeby i myśli nie zniknęły. Jestem, ale już w innym życiu. Pogodzenie się z tym nie przychodzi łatwo. Teraz stoję już po drugiej stronie, ale jeszcze się oglądam z sentymentem i próbuję pożegnać się z tamtą dziewczyną – przyznaje. Efekty tych pożegnań są świetne – to nie żadne dyrdymały o relacjach damsko-męskich ani wynurzenia głupiutkiej nastolatki, od jakich roi się w eterze, lecz porcja świadomych i nieupudrowanych myśli o życiu. Niezbyt wesołych, ale też dalekich od zgorzknienia. Pogodnych.
Muzyka nadąża za tekstami. Nie ma tu już stylizacji na żadne granie retro ani na cokolwiek innego. To w zasadzie po prostu skromne i wyciszone ballady, które czasem przerwie elektroniczny trzask albo mocniejszy akord. Generalnie jednak dźwięki te są wyraźnie skrojone pod głos Dąbrowskiej – on właśnie ma swobodnie wybrzmieć, szepnąć, nie szermować ekspresją, niemal po aktorsku odegrać to, o czym są słowa. Gdyby silić się na porównania, dałoby się tu pewnie znaleźć coś z poetyki późnego R.E.M. czy szerzej – onirycznej avant popowej alternatywy, ale tak po prawdzie równie dobrze można na siłę doszukiwać się tu wątków country albo folku. Rzecz w tym, że ta płyta powstała chyba bez konkretnej gatunkowej strategii. Ania miała coś do zaśpiewania, ktoś jej akompaniował, a klasyfikacja efektu jest zupełnie bez znaczenia.