Gdzie diabeł mówi dobranoc

Australijczycy nie odwiedzają tej pięknej wyspy, bo uważają ją za zbyt zimną i surową. Na Tasmanii, choć to część Australii, wszystko jest inne niż na kontynencie - klimat, rośliny i zwierzęta

Publikacja: 24.11.2012 00:01

Diabły tasmańskie

Diabły tasmańskie

Foto: AFP

370 lat temu, 24 listopada 1642 roku, holenderski żeglarz Abel Tasman odkrył Tasmanię. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

Wyspa wielkości Islandii leży na południowym krańcu Australii. Odczuwalny jest tu lodowy oddech wielkiego południowego sąsiada - Antarktydy. Gdy na kontynencie lato oznacza 35 - 40-stopniowe upały, na Tasmanii panuje przyjemne 20-stopniowe ciepło, a noce wciąż są chłodne.

Ciekawe, że wyspa pozostaje nieznana wielu Australijczykom. Nie odwiedzają jej, bo uważają za zbyt zimną i surową. Tasmanię warto jednak zobaczyć ze względu na wspaniałe góry, wielkie, puste plaże z olśniewająco białym piaskiem oraz wyjątkową florę i faunę.

Między morzem a górą

Hobart, dwustutysięczna stolica Tasmanii, znany jest w świecie z wielkich regat Sydney - Hobart, ale turyście ma do zaoferowania dużo więcej. Miasto jest przepięknie położone na obu brzegach rzeki Derwent, przy jej ujściu do Morza Tasmana. Brzegi są strome, dlatego mieszkańcy dawno już przyzwyczaili się do wspinaczek. Najwyżej położone domy stoją aż 800 m n.p.m.

Nad miastem góruje Mt. Wellington (1271 m n.p.m.). Już w 1937 roku Tasmańczycy poprowadzili na jej szczyt 22-kilometrową drogę. Asfalt wije się najpierw przez las deszczowy, potem przez sosnowy, a na koniec przez skalne pustkowia. Na górze wybudowane zostały platformy widokowe, zawieszone nad przepaściami, pozwalające podziwiać stolicę i morze oraz pasma gór wokół. Różnica temperatur między miastem a szczytem sięga nawet 20 stopni, może się więc zdarzyć, że wyjedziemy z nagrzanego Hobartu w T-shircie, a na Mt. Wellington będziemy musieli włożyć ciepłą kurtkę.

Polska ławka

Centrum miasta jest kameralne i bardzo europejskie, zabudowane niewysokimi XIX-wiecznymi kamienicami. Jego sercem jest port leżący w najstarszej, pamiętającej początek XIX w., dzielnicy, a także plątanina uliczek przy placu Salamanca. W porcie jest zarówno marina dla jachtów, jak i terminale ogromnych statków wycieczkowych. Nabrzeże wypełniają restauracje i kawiarenki, a w porcie można na ławce zaczekać na świeże ryby i owoce morza smażone na jednym ze statków.

Stąd tylko kilometr do Królewskiego Ogrodu Botanicznego, położonego na wzgórzu stanowiącym tereny rekreacyjne miasta. Idzie się do niego przez dwa parki pamięci. Po pierwszej wojnie światowej Tasmańczycy umieścili wzdłuż ścieżek symboliczne nagrobki poległych na frontach świata rodaków. Szacuje się, że było ich 6 tysięcy. Przed każdą płytą posadzili drzewo. Dzisiaj niektóre z tych drzew to prawdziwe giganty.

Ogród botaniczny (wstęp bezpłatny, jak do wszystkich ogrodów australijskich) jest mniejszy niż ogrody Sydney, Melbourne czy Perth, ale ciekawy, bo przedstawia przede wszystkim florę Tasmanii. Daje więc przedsmak tego, co można zobaczyć w naturze.

W ogrodzie natknęłam się na ławkę z pamiątkową tabliczką, ufundowaną przez tasmańską Polonię w 1997 r. z okazji 50-lecia przybycia Polaków na wyspę (byli to przede wszystkim żołnierze Armii Andersa i ich rodziny). Z kolei mieszkający tu Japończycy podarowali Hobartowi miniaturę japońskiego ogrodu.

Leżące 30 km na północ od Hobartu maleńkie Richmond słynie z najstarszego w Australii kamiennego kościoła i mostu z początku XIX w. Miejscowość żyje z turystyki i składa się ze sklepów z wyrobami ludowymi z wełny, skóry i drewna, galerii sztuki, kawiarni i restauracji.

Zębaty potwór

Do azylu w Brighton trafiają zwierzęta po wypadkach. Potrącone przez samochody kolczatki, przypominające duże jeże z ryjkami, miśkowate wombaty - największe i najinteligentniejsze z torbaczy (ważą do 20 kg i biegają z szybkością 30 km na godz.). Natura wyposażyła je w płytę kostną na zadzie, nawet gdyby drapieżnik zdołał je dogonić, połamie sobie zęby.

Są tu koale wiecznie odurzone przeżuwanym eukaliptusem, kangury i kangurki drzewne (występują tylko w lasach Tasmanii). W drewnianych budkach śpią niełazy plamiste - torbacze wielkości kota o delikatnym miodowym futrze z białymi plamami. A na łąkach wylegują się emu zranione na ogrodzeniach pastwisk.

Największe zainteresowanie odwiedzających wzbudzają jednak zwierzęta, które występują tylko na tej odległej wyspie i stały się jej symbolem - diabły tasmańskie.

Te przypominające półmetrowe psy stworzenia z czarną sierścią, białą kryzą na szyi i na krzywych nóżkach, nazwę zawdzięczają jeżącym włosy na głowie skowytom. Kto usłyszy diabła w tasmańskim lesie, odruchowo zaczyna uciekać.

Jak opowiadał Ben opiekujący się diabłami w Brighton, szczęki tych małych torbaczy potrafią zmiażdżyć najtwardsze kości. Diabeł żywi się padliną i bez kłopotu zjada owcę z czaszką i kręgosłupem.

Ben wszedł do wybiegu dwóch diabłów i dopóki rzucał im kawałki mięsa, zachowywały się spokojnie. Kiedy rzucił ostatni, musiał salwować się ucieczką przez ogrodzenie.

Wilków już nie ma

Diabeł tasmański, miał dużo więcej szczęścia niż jego większy kuzyn - wilk workowaty.

Zwierzę przypominające dużego psa o krótkim piaskowym futrze z pięknymi tygrysimi pasami na grzbiecie jeszcze do XIX wieku występowało na wyspie powszechnie. Przez białego człowieka zostało uznane za szkodnika (wilki polowały m.in. na owce) i wybite całkowicie.

W leżącym na zachodnim wybrzeżu portowym miasteczku Strahan jest niewielkie muzeum, prezentujące historię wilka tasmańskiego. Wilki zabijano bez litości także dla pięknych skór. Ostatni przedstawiciel tego gatunku schwytany w 1933 r. zdechł w zoo.

W 1936 roku wpisano go na listę gatunków przypuszczalnie wymarłych, choć co jakiś czas do australijskich gazet zgłaszają się ludzie, którzy jakoby widzieli wilka w tasmańskim lesie. - Wam udało się uratować żubry. My możemy się tylko wstydzić - przyznaje zoolog Rose, kierująca muzeum w Strahan. Rose pięć lat temu była w Polsce na kongresie specjalistów od wymarłych i zagrożonych gatunków.

Wspinaczka wśród palm

Góry Cradle (najwyższy szczyt 1545 m n.p.m) to najwyższe i najpiękniejsze pasmo górskie na Tasmanii. Cały obszar jest parkiem narodowym, można więc wędrować tylko po wyznaczonych szlakach. Jeżeli dzień jest słoneczny, a taki przytrafił się właśnie podczas mojej wspinaczki, widoki na odległe szczyty i liczne górskie jeziora zapierają dech. Szata roślinna, jak na góry przypominające Sudety, bardzo egzotyczna, z karłowatymi palmami, paprociami drzewiastymi i zaroślami karłowatych eukaliptusów.

Wśród drzew można zaobserwować czarno-żółte papugi kokatoo, ptaki miodojady, a u podnóży - jasnobrązowe, najeżone kolcami kolczatki przemykające po ziemi. Trasa na szczyt jest stroma, zabezpieczana łańcuchami. Ci, których zaskoczy mgła lub deszcz, mogą schronić się w postawionych na szlakach chatach ratunkowych (emergency).

Góry obfitują w wodospady, z których najbardziej okazałe są Wodospady Montezumy. To najwyższy wodospad Tasmanii (104 m). Szlak wiedzie przez las deszczowy do wiszącego nad przepaścią mostu linowego, przypominającego te z filmów o Indiana Jonesie.

Przez most mogą przechodzić jednocześnie tylko dwie osoby. Jest wąski i chybotliwy. Za nim ryczy wodospad, a 50 m niżej pieni się rzeka.

Biznes w ruinach

Najsłynniejsza plaża Tasmanii Wineglass Beach, w Parku Narodowym Freycinet na wschodzie wyspy, przypomina biały półksiężyc, leżący między ścianą lasu a turkusowym morzem. Na wyspie plaże mają intensywnie biały kolor od przesyconego krzemionką piasku. Przez większość roku są puste, bo kryształowo czysta woda ogrzewa się dopiero w środku lata, czyli pod koniec stycznia.

W Bicheno, urokliwym starym porcie, przez wiele lat polowano na wieloryby. Dziś można je obserwować z ruin dawnej stacji wielorybniczej, jak stadami pokonują zatokę.

Sto kilometrów na południe od Bicheno mieści się najsłynniejszy australijska kolonia karna - Port Arthur. W tym miejscu w 1830 r. statek z Anglii przypłynął z pierwszą grupą skazańców.

Szybko Port Arthur stał się samowystarczalnym miastem więzieniem. Powstały zakłady produkcyjne, piekarnie, młyny, kościół, osiedle dla strażników i władz wyspy (rezydencja gubernatora jest dziś jedną z atrakcji turystycznych) ze szkołą dla ich dzieci i domem spotkań dla żon.

Najmłodszy więzień miał 9,5 roku i został skazany przez sąd w Londynie na 7 lat zesłania za kradzież... zabawki.

Z kolonii pozostały ruiny. Ale i tak co roku Port Arthur odwiedza 400 tysięcy turystów.

Marzec 2006

370 lat temu, 24 listopada 1642 roku, holenderski żeglarz Abel Tasman odkrył Tasmanię. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

Wyspa wielkości Islandii leży na południowym krańcu Australii. Odczuwalny jest tu lodowy oddech wielkiego południowego sąsiada - Antarktydy. Gdy na kontynencie lato oznacza 35 - 40-stopniowe upały, na Tasmanii panuje przyjemne 20-stopniowe ciepło, a noce wciąż są chłodne.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"