370 lat temu, 24 listopada 1642 roku, holenderski żeglarz Abel Tasman odkrył Tasmanię. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Wyspa wielkości Islandii leży na południowym krańcu Australii. Odczuwalny jest tu lodowy oddech wielkiego południowego sąsiada - Antarktydy. Gdy na kontynencie lato oznacza 35 - 40-stopniowe upały, na Tasmanii panuje przyjemne 20-stopniowe ciepło, a noce wciąż są chłodne.
Ciekawe, że wyspa pozostaje nieznana wielu Australijczykom. Nie odwiedzają jej, bo uważają za zbyt zimną i surową. Tasmanię warto jednak zobaczyć ze względu na wspaniałe góry, wielkie, puste plaże z olśniewająco białym piaskiem oraz wyjątkową florę i faunę.
Między morzem a górą
Hobart, dwustutysięczna stolica Tasmanii, znany jest w świecie z wielkich regat Sydney - Hobart, ale turyście ma do zaoferowania dużo więcej. Miasto jest przepięknie położone na obu brzegach rzeki Derwent, przy jej ujściu do Morza Tasmana. Brzegi są strome, dlatego mieszkańcy dawno już przyzwyczaili się do wspinaczek. Najwyżej położone domy stoją aż 800 m n.p.m.
Nad miastem góruje Mt. Wellington (1271 m n.p.m.). Już w 1937 roku Tasmańczycy poprowadzili na jej szczyt 22-kilometrową drogę. Asfalt wije się najpierw przez las deszczowy, potem przez sosnowy, a na koniec przez skalne pustkowia. Na górze wybudowane zostały platformy widokowe, zawieszone nad przepaściami, pozwalające podziwiać stolicę i morze oraz pasma gór wokół. Różnica temperatur między miastem a szczytem sięga nawet 20 stopni, może się więc zdarzyć, że wyjedziemy z nagrzanego Hobartu w T-shircie, a na Mt. Wellington będziemy musieli włożyć ciepłą kurtkę.