Lubię scrabble i szachy, ale bardziej scrabble, bo uwielbiam bawić się i łamać język. Obie gry wymagają też dużo myślenia, więc grając z poważnym przeciwnikiem, można doprowadzić się do prawdziwego bólu głowy od badania różnych opcji. Dla mnie to jest wyłącznie praca mózgu, bez nabywania nowej wiedzy – mówi Karolina Kaniewska, na co dzień szefowa działu PR w dużej korporacji. Czasami zaczyna grać, bo tak akurat wyszło, bo ktoś ze znajomych miał scrabble w domu, czy też w knajpie, w której akurat były gry. Nie przeszkadza jej zupełnie, że siada do nich w sztywnym, biznesowym stroju i szpilkach. Przy grze, jak mówi, zapomina o kłopotach w pracy, problemach z narzeczonym czy wszystkim, co spada na jej ramiona każdego dnia. Gry to dla niej powrót do dzieciństwa, taka mała chwila beztroski.
Z kolei dla Francuza Noego Nitota gry są sposobem na przełamywanie barier kulturowych. Gdy dwa lata temu przyjechał do Polski, nie znał języka ani miejscowych zwyczajów. Nie stanowiło to jednak problemu w grze. Może i w scrabble nie zagrał, ale w Monopoly już tak. – Kiedy siedzisz naprzeciwko innego gracza, nie ma znaczenia, czy go znasz, czy nie. Znikają bariery językowe, nie dzielą wiek i poglądy. Po prostu zaczynasz grać. W planszówkach każdy ma szansę, może poczuć się obywatelem świata, a gry pomagają oswajać się z innymi. Otwierać się i czasem także przegrywać – mówi Noe.
Jemu pomogły poznać Polaków. Zresztą to nie pierwszy raz, gdy planszówki ułatwiły mu komunikację. Zanim przyjechał do Polski, pracował jako wolontariusz na terenach objętych działaniami wojennymi w Kosowie, a wcześniej z niepełnosprawnymi.
– Każdy, kto widzi takie osoby, użala się nad nimi, współczuje, że nie mogą chodzić czy myśleć jak inni. Ale wszystkie te uprzedzenia pryskają jak bańka mydlana, kiedy usiądzie się z nimi do gry w chińczyka czy fasolki – mówi Noe.