Solowa płyta Morrisseya

Dziesiąta solowa płyta Morrisseya jest przewrotna, cyniczna, zabawna i smutna jednocześnie. Jak on sam – pisze Jacek Cieślak.

Publikacja: 14.07.2014 19:28

Pod statecznym wyglądem Morrissey skrywa duszę prowokatora

Pod statecznym wyglądem Morrissey skrywa duszę prowokatora

Foto: Universal Music

Nowy album „World Peace is None of Your Business" wokalista promuje teledyskiem z udziałem Nancy Sinatry. W ten sposób wyraża się całe bogactwo i obfitująca w perwersyjne sprzeczności kariera byłego wokalisty The Smiths.

Z jednej strony chce być zbuntowanym punkowcem, z drugiej zaś ciągnie go w stronę gwiazdorskiej elegancji w stylu retro, z romantycznym odcieniem, a wręcz kiczem. Jest nieprzewidywalny, kapryśny, zmienny. Każe się nazywać międzynarodowym playboyem i pozuje na okładkach płyt jako wiedeński skrzypek lub gangster z karabinem maszynowym. I to Anglicy kochają.

W klipie promującym nowy album oglądamy go w smokingu, za fortepianem. Melodeklamuje słowa tytułowej piosenki. Jego wyznanie, tak jak cała płyta, jest jednocześnie szydercze, cyniczne, smutne, przewrotne i absurdalnie zabawne: bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni pozostaną na zawsze biedni. Nikt się nie dowie, dlaczego płacimy duże podatki, a każdy udział w głosowaniu jest wspieraniem chorego systemu.

Przewrotność piosenki, utrzymanej w bombastycznym, wręcz operowym tonie, polega na tym, że wśród nowych ofiar systemu Morrissey widzi Ukraińców i Egipcjan, czyli mieszkańców tych krajów, które zdecydowały się na rewolucję, obalenie dawnych reżimów i przyłączenie do tak zwanego wolnego świata.

W melancholijno-rockowym klimacie utrzymany jest „Istanbul", inkrustowany orientalnymi wstawkami gitarowymi i aranżacjami. Jest podniośle i pięknie. Z kolei w „Bullfighter Days" Morrissey wyprawił się w podróż do Madrytu i Barcelony, by zauważyć, że nikt już nie opłakuje odchodzących toreadorów, bo ich miejsce zajmuje nowy rodzaj show zatytułowany „Gaga in Malaga!". Uroku zgryźliwej piosence dodaje partia na akordeonie. W „Earth is Lonliest Planet", rodzaju rockowego flamenco, śpiewa Pamela Anderson, amerykańska modelka i aktorka („Słoneczny patrol"), znana głównie z powabnego biustu.

W innych piosenkach mistrz sarkastycznej prowokacji nabija się z damsko-męskich stereotypów, splata gender z mizoginistycznym okrucieństwem, żeby cyrk współczesnej kultury wypadł jeszcze zabawniej.

– Teraz zająłem się pisaniem mojej pierwszej powieści – ujawnił muzyk. – Taką decyzję podjąłem, gdy sukces odniosła moja „Autobiografia". Zarobiłem na niej jak na żadnej płycie. Szaleństwo na punkcie Morrisseya w Wielkiej Brytanii jest tak wielkie, że w licznych ankietach jego dorobek oraz zespołu The Smiths bywa oceniany tak dobrze jak The Beatles. Na pewno wpływ na muzykę brytyjską ostatnich trzech dekad miał nieoceniony. Tak jak na postawy lansowane przez popkulturę.

Morrissey wpisuje się w modne dziś dyskusje na temat wegetarianizmu, ponieważ nie je mięsa od czasu, gdy skończył 11 lat. Jednocześnie potrafi być ironicznie brutalny, co ilustruje okładka najnowszej płyty. Przed muzykiem klęczy pies, a całość – w związku z tytułem płyty – można podpisać: nie dla psa kiełbasa.

Jednocześnie bycie wegetarianinem, wpisane w kodeks obowiązkowych postaw osoby pragnącej być poprawną politycznie, kompletnie nie pasuje do rasizmu, który zarzuca się muzykowi z powodu kilku wypowiedzi i piosenek. Gdy dociskano go w tej kwestii w filmie dokumentalnym, odpowiedział, że nie wszystkie analizy piosenek są autorstwa ludzi głupich. Dał świetny przykład tego, jak lubi się bawić mediami, a jest to możliwe dzięki licznym niedopowiedzeniom lub przeczącym sobie komunikatom. Nie dał się na to złapać „New Musical Express", który domagał się jednoznacznej deklaracji. Skończyło się na tym, że muzyk przekazał 75 tysięcy funtów na organizację Love Music Hate Racism, a z redakcją wszedł w spór sądowy. Nie ma żadnych wątpliwości, że nie uznaje królewskiego tabu, na jakie zgodziło się wiele gwiazd rocka – takich jak McCartney czy Elton John, przyjmując tytuł szlachecki.

– Rodzina królewska nie jest w ogóle Anglii potrzebna – powiedział w jednym z wywiadów. – Jej jedynym celem jest czerpanie korzyści. Nie wierzę, by była nam potrzebna w jakikolwiek sposób. Jubileusz 60-lecia królewskich rządów Elżbiety II skwitował zdaniem: „Celebrowano 60-lecie dyktatury". Przesada? Oczywiście! Ale Morrissey znowu stał się bohaterem narodowej debaty. Tak jak wcześniej, gdy nagrał solową płytę „Viva Hate" z piosenką „Margareth na gilotynę". Oczywiście o Thatcher.

Ulubionym tematem mediów są jednak preferencje homoseksualne muzyka, którymi zajęła się nawet „Encyklopedia Britannica", pisząc o wizerunku łączącym cechy macho i geja. Oliwy do ognia dolał sam Morrissey, wyznając, że był z kimś przez dwa lata, ale skończył związek, ponieważ uczucie wygasło. Rok temu wydał oświadczenie: „Na nieszczęście nie jestem homoseksualny. Technicznie rzecz ujmując, jestem ludzkolubny. Intrygują mnie ludzie. Oczywiście, niezbyt wielu".

Powiedział niewiele, ale jak wielu puściło wodze fantazji!

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę