Reklama

KONKURS: Wygraj swingową płytę Stanisława Soyki

O nowej płycie, spotkaniach z Milesem Davisem i Rayem Charlesem opowiada Jackowi Cieślakowi Stanisław Soyka. Dla naszych czytelników mamy 10 płyt.

Aktualizacja: 20.04.2015 06:43 Publikacja: 19.04.2015 21:00

Stanisław Soyka (ur. 1959) – wokalista, kompozytor, pianista, skrzypek, gitarzysta. W dorobku ma pon

Stanisław Soyka (ur. 1959) – wokalista, kompozytor, pianista, skrzypek, gitarzysta. W dorobku ma ponad 30 płyt, najnowszą nagrał ze szwedzko-duńską orkiestrą Roger Berg Big Band

Foto: Universal Music Polska

"Rzeczpospolita": Młodsi fani, słuchając płyty „Swing Revisited", mogą pomyśleć, że śpiewając repertuar Duke'a Ellingtona i Raya Charlesa, otwiera pan nowy rozdział. A przecież to powrót do pana trzech pierwszych płyt z przełomu lat 70. i 80.

Stanisław Soyka: Można mówić co najmniej o kilku zbiegach okoliczności. Bodaj dziesięć lat temu zapytałem Wojtka Karolaka, czy nie stworzyłby swingowych aranżacji moich piosenek. Odpowiedział pytaniem: „A z kim je nagrasz? Nie ma takiej orkiestry!". To prawda. Cztery lata temu zadzwonił do mnie Bo Jonsson, utytułowany szwedzki menedżer, któremu nasze Jazz Jamboree zawdzięczało największe gwiazdy, w tym Milesa Davisa w 1983 roku. Poznaliśmy się wtedy, bo z trio Wojtka Karolaka otwierałem oba koncerty Milesa. Cztery lata temu Bo Jonsson zaprosił mnie w Warszawie na występ Roger Berg Big Band i akurat tak się złożyło, że szukali frontmana.

Dwa marzenia się spotkały.

Poszedłem do Tygmontu i byłem oczarowany, bo grali niezwykle kompetentnie i czule. Całkiem spontanicznie, bez próby, wskoczyłem na scenę i zaśpiewałem kilka piosenek. Przypadliśmy sobie do gustu, co ośmieliło mnie do powrotu do swingowych korzeni. A także nagrania płyty z przekonaniem, że już wiem, jak należy to zrobić. Trzydzieści parę lat grania zmieniło mój stosunek do melodii i prostoty. Kiedy zaczynałem, chciałem się wyróżniać przez robienie dziwnych rzeczy. Dziś nie mam wątpliwości: brałem na warsztat piękne rzeczy, żeby je spieprzyć, pokiereszować. Pamiętam, że Ewa Bem spytała: „Czemu ty nie śpiewasz tak, jak jest w nutach? Przecież to są piękne rzeczy". Teraz myślę podobnie jak Ewa, dlatego w nagraniach nie ma smarkaterii. Nie wydziwiam. Miłe jest uczucie, że w końcu dojrzałem.

Od czego w latach 70. zaczęła się pana fascynacja swingiem?

Reklama
Reklama

Chodziłem do klasy skrzypiec i byłem zafascynowany muzyką barokową. W ogóle nie słuchałem popu! Dopiero starsza koleżanka i sąsiadka Bożenka zaprosiła mnie na słuchanie płyty Czesława Niemena „Enigmatic". Przeżyłem szok. Nie słyszałem wcześniej Niemena. Moja mama miała kilka płyt – Ireny Santor i Czerwonych Gitar. Nieoczekiwanie znalazłem wśród nich singel Raya Charlesa „It Had to Be You" i „What Did I Say". To było drugie wielkie odkrycie. A tuż przed maturą usłyszałem „Kind of Blue" Milesa Davisa i to ostatecznie zmieniło mojej myślenie o muzyce: zdałem sobie sprawę, że muzyka improwizowana może być elegancka, wysmakowana.

A co ze szkołą?

Nie bez znaczenia było to, że moje liceum muzyczne sąsiadowało z Akademią Muzyczną w Katowicach. Studiowali tam wtedy Jarosław Śmietana, Adzik Sendecki i Sławomir Kulpowicz. Jamowali w akademiku, a ja kręciłem się wokół nich. W końcu Ziut Gralak zaprosił mnie do klubu Puls, gdzie grał big-band Włodka Zuterka. Tam się zaczęła moja muzyczna przygoda, jeszcze nielegalnie, bo nie byłem pełnoletni. A punktem zwrotnym okazał się egzamin dyplomowy. Zagrałem dobrze sobie znaną sonatę mojego ukochanego Telemanna, ale wpadłem w dziurę niepamięci. Brawurowo zdecydowałem się na improwizację, myślałem jednak, że egzamin skończy się źle. Tymczasem mój profesor – Tadeusz Borkowski – postawił mi piątkę. Dodając: „Tak znakomitym skrzypkiem jak David Ojstrach nie będziesz. Ale masz talent improwizatorski. Powinieneś iść na kompozycję. Po co ci skrzypce?".

Debiut płytowy nagrał pan w Filharmonii Narodowej.

To było w cyklu „Jazz w filharmonii". Działało też klubowe wydawnictwo PolJazzu „Biały kruk czarnego krążka". O nagraniu i wydaniu płyty dowiedziałem się w dniu recitalu. Z korespondencji klubowej wynikało, że słuchacze czekają na moje nagrania. Było 5 tysięcy zamówień. Później filmowiec Andrzej Wasilewski zaprosił mnie do cyklu „Ballady jazzowe", w którym spotkałem trio Wojtka Karolaka. Młodzi ludzie mają tupet, zapytałem więc, czy nie nagrałby ze mną płyty. Tak powstała „Blublula". To był celny strzał, bo sprzedało się 100 tysięcy egzemplarzy. Od tamtej chwili nie schodziliśmy ze sceny. Coś takiego zdarzyło mi się jeszcze tylko z Yaniną parę lat później.

Grał pan przed Milesem, ale i Rayem Charlesem w 1984 roku na festiwalu jazzowym w Nancy.

Reklama
Reklama

Będąc blisko Raya, mogąc do niego podejść, porozmawiać, stchórzyłem. Ale pomyślałem też, że przed koncertem muzycy nie mają nastroju na pogawędki. Koncentrują się, są półobecni. Pomyślałem: co ja będę mu zawracał głowę?! Miałem jednak możliwość podglądania orkiestry i występu. Sam zostałem niezwykle miło przyjęty. Zaśpiewałem dwie piosenki Raya, które miałem w repertuarze. Pomyślałem jednak, że za chwilę zagra ten, który poda je w wersji z pierwszej ręki. Uzmysłowiłem sobie, że trzeba zrobić coś własnego, oryginalnego i czas pójść własną drogą.

A co pan zapamiętał z koncertu Milesa Davisa?

Teraz widzę go przez podobieństwo z Bobem Dylanem, którego udało mi się wreszcie zobaczyć rok temu w Dolinie Charlotty. Miles i jego zespół wyszli na scenę punktualnie bez żadnych przywitań i żartów. Wszyscy wiedzieli, co robić. Bob Dylan zachowywał się podobnie. Zaczął punktualnie i „rzęził" pięknie dwie godziny. Dał długi bis i jak przyszedł, tak poszedł. Muzyka była najważniejsza. To jest wzór. W tym kierunku zdążam.

Co z koncertami?

Będziemy obserwować sprzedaż płyt i mamy nadzieję, że zbierze się publiczność do dużych sal. Jesteśmy już zaproszeni do tegorocznej edycji Solidarity of Arts w Gdańsku. Krzysztof Materna, dyrektor artystyczny i reżyser, zadzwonił do mnie niedługo potem, gdy skończyliśmy miksować płytę. Nie wiedząc o tym, zapytał: „Czy ty uważasz, że swingujesz? Tylko tak szczerze!". Po chwili zastanowienia odpowiedziałem: „Z całą stanowczością uważam, że swinguję!". „A to się dobrze składa, bo motywem tegorocznej edycji jest swing!".

KONKURS

Reklama
Reklama

Dla naszych czytelników mamy 10 płyt "Swing Revisited" Stanisława Soyki:

Aby je wygrać, wyślij w poniedziałek (20 kwietnia) esemes o treści

ZW.02.Imię Nazwisko + ADRES WYSYŁKI

na nr 71601 (cena 1 zł plus VAT - 1,23 zł).

Wygrywa co drugi esemes nadesłany na dany kod w godz. 9.00 - 11.00 w dniu 20 kwietnia do momentu wyczerpania puli nagród (płytę wyślemy na wskazany w esemesie adres, informacja o wygranej znajdzie się w esemesie zwrotnym).

Reklama
Reklama
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama