Basista Kris Novoselic powiedział, że gdyby nie Faith No More, nie było Nirvany. Co ciekawe, w grupie próbowała sił partnerka Kurta Cobaina, czyli Courtney Love. Ale zespół złapał wiatr w żagle, dopiero gdy w składzie pojawił się jeden z najoryginalniejszych rockowych wokalistów ostatnich dekad – Mike Patton. Współtworzył trzeci album „The Real Thing" z 1989 roku, na którym grupa dokonała fuzji rocka, rapu i monumentalnych brzmień.

Nigdy nie byli przesadnie skromni, co podkreślał ostatni – jeszcze do niedawna – krążek „Album of the Year" z 1997 roku. Ale też nie byliby sobą, gdyby nie przewrotne, ironiczne poczucie humoru Mike'a Pattona. Wokalista, znany również z wielu eksperymentów, lubi się pokazywać jako Caruso epoki rocka. Kiedy ostatnio był w Polsce, zażądał białej sceny wyściełanej bukietami kwiatów i pojawił się na niej w białym garniturze, w kapeluszu, z laseczką. Bawił fanów parodiami operowego belcanto. Błaznował, udając schorowanego staruszka. Ale z jaką mocą śpiewał największe hity Fait No More „Midlife Crisis", „Ashes to Ashes", „Last Cup of Sorrow".

Fani w Krakowie mogą się również spodziewać hymnu najpiękniejszych weekendów w życiu, czyli „Easy" oraz „Epic". Ale nie skończy się na wspominkach. Bo najnowsza płyta „Sol Invictus" jest bardzo dobra. I warto będzie posłuchać nowych piosenek na żywo.

– Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 2009 na koncertach – powiedział magazynowi „Billboard" Mike Patton. – Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że nagramy płytę. Może dlatego tak dobrze nam się razem grało. Ale po dwóch latach przyszedł czas na pytanie: „Co dalej?". Za komponowanie muzyki odpowiadali koledzy. Gdyby była słaba, nie zaangażowałbym się w nagrania. Ale było inaczej. Nagrywaliśmy bez żadnych zobowiązań, w tajemnicy, ponieważ to dało nam poczucie wolności. Nigdy nie chciałem być pięćdziesięciolatkiem, który nagrywa dla nastolatków. Nie dbam o to, kto nas słucha. To, co robimy, musi być dobre.

– Nasz nowy album w pełni odzwierciedla drogę, jaką przeszliśmy od nagrania naszego ostatniego albumu do obecnego momentu – powiedział basista Bill Gould, który ujawnił, że zespół nagrywa w studio. – Myślę, że nasze utwory są bardzo mocne i dobrze kontynuują styl Faith No More. To prawda: na albumie znalazło się wszystko, co lubią fani grupy. Po tytułowej uwerturze rozpoczyna się kanonada sekcji rytmicznej w niezwykle ekspresyjnym „Superhero". Temperaturę emocji podnosi monumentalny motyw fortepianu i agresywny śpiew Pattona. Mamy też niezwykle relaksującą, a jednocześnie nonszalancką balladę „Sunny Side Up".

Dawne hardcore'owe brzmienia odżywają w „Separation Anxiety". Rytmiczne, rockowe granie w stylu nowej fali jest atutem „Rise of Fall". Rockowy wulkan wybucha w „Motherfucker". Kompozycja rozpoczyna się od melorecytacji, perkusja odmierza rytm jak podczas egzekucji czy pogrzebu, Patton zaś wznosi się na wokalne wyżyny, śpiewając o tym, żeby wysłać wszystkich podłych typków w kosmos.