Lubię takie pokazy. Uświadamiają, że zjawiska kultury wysokiej można poznawać nie tylko od strony górnolotnych idei. Czasem ciekawsze jest spojrzenie prozaiczne: jak to się robi w praktyce, kto na to pracuje?
Prawie dwieście par ręcznie wykonanych butów – od eleganckich dworskich pantofelków po obuwie dla konia, kota, myszy i upiora; od wyzywających botów sięgających pachwin po skromne trepo-sandały wiejskiego ludu. Wyciągnięte z magazynów znów mają moment świetności. Jak ongiś, gdy stukały po największej w Europie scenie.
„Opera od stop do stóp" jest propozycją zapoznania się z dorobkiem naszej największej, stołecznej sceny operowej z pozycji... nóg. A dokładniej – z perspektywy tych, którzy o wygląd i komfort dolnych kończyn dbają. To spojrzenie pokazuje żmud, trud i złożoność spektakli, których sukces zależy nie tylko od gaży zaangażowanych gwiazd, ale także od zbiorowego wysiłku rzemieślników, których mało kto zna, mało kto pamięta...
Pokaz przypomina (wybiórczo) repertuar warszawskiej Opery Narodowej z ostatnich dwóch dekad. To zoom na eksponaty, na które mało kto zwracał uwagę. Dopiero Marcin Fedisz, pomysłodawca/kurator tej prezentacji w Galerii Opera, uznał za właściwe wynieść buty z niewidocznych dołów do górnego C. I uczynił to zabawnie, bez zadęcia.
„Opera od stóp do stóp" jest hołdem dla rzemieślników-specjalistów, którym tak soliści, jak statyści i chóry zawdzięczają stosowną postawę. Bo jak źle wejdziesz, to leżysz, nawet jeśli śpiewasz, że „Va, pensiero".