Wezwanie do prokuratury w Gdańsku prezydent Sopotu Jacek K. otrzymał kilka dni temu. Pocztą, choć w pierwotnej wersji prokuratura rozważała zatrzymanie go w domu nad ranem. – Wiedział, że to koniec – opowiada jego znajomy. Innemu, który zapytał go, „co dalej?”, miał odpowiedzieć metaforycznie: „Waterloo”, czyli synonimem największej klęski Napoleona.
Jacek K. przygotował się na najgorsze: wynajął adwokatkę z Gdyni, a dzień przed zatrzymaniem dzwonił do najbliższych znajomych i współpracowników, by uprzedzić, że w środę w prokuraturze usłyszy zarzuty. Podejrzewał, że chodzi o aferę korupcyjną – o taką propozycję oskarżył go biznesmen Sławomir Julke.
Informacja obiegła polityków z Pomorza. – K. zadzwonił do mnie we wtorek wieczorem. Było to dla niego stresujące – potwierdza Wieczesław Augustyniak, przewodniczący sopockiej Rady Miasta i jeden z najwierniejszych przyjaciół prezydenta. Podkreśla, że nadal uważa Jacka K. za uczciwego człowieka: – To, co się stało w środę w prokuraturze, kłóci się z moją wiedzą o nim, jaką nabyłem przez 18 lat wspólnej pracy dla miasta.
– Szukał wsparcia, ale co mu mogłem powiedzieć? To był dla niego cios – mówi kolejny znajomy K.
Szukał i je znalazł. Co prawda opozycja (głównie PiS) go krytykowała, ale prezydent Sopotu odbierał wczoraj wiele dowodów wsparcia, głównie kolegów ze swej byłej partii, czyli PO. Arkadiusz Rybicki, poseł Platformy z Trójmiasta, wierzy w niewinność Jacka K.: – Nie możemy przyjąć stanowiska prokuratury za stanowisko sądu. Nie znamy też treści zarzutów. Prokuratura kilka razy zbyt pochopnie zajmowała stanowisko w sprawach np. ludzi biznesu.