W stanie wojennym podpisałem się pod bojkotem mass mediów. Musiałem szukać nowych możliwości zarobku. Mając komplet narzędzi Black & Deckera, stworzyłem ekipę odnawiającą mieszkania. We trzech kładliśmy glazurę itp.‚ przerabialiśmy nawet zaplecze dyskoteki Park. Przypomnę‚ że były to czasy‚ kiedy worek cementu był rarytasem‚ który najpierw trzeba było zdobyć. W ten sposób zapewniałem sobie utrzymanie.
Żeby nadal pozostać w aktorskim fachu‚ stworzyliśmy z kolegami Teatr Domowy. Występowaliśmy w prywatnych mieszkaniach‚ głównie w Warszawie i okolicach‚ ale i w dalszych regionach Polski. Zagrałem ponad 200 spektakli. Ich atmosfery nie da się z niczym porównać. W 25-metrowych pokojach mieściło się nieraz po 100 osób. Grałem na gitarze, starając się nie potrącić niczyjej głowy‚ których po kilka miałem niebezpiecznie blisko rąk. Oczywiście w takich warunkach nasze występy nie mogły być artystycznie wysublimowane. Wtedy był to jednak bardzo potrzebny „teatr interwencyjny”. Wydaje mi się‚ że nigdy wcześniej ani później to‚ co na scenie‚ nie było tak ważne. I dla nas‚ występujących, i dla widzów.
Przed pokazem i po nim odbywaliśmy niezapomniane spotkania towarzyskie. Atmosfera prowadzonych wtedy rozmów tak mi się spodobała‚ że taki styl prowadzenia teatru – z życiem towarzyskim zarówno przed‚ jak i po spektaklu – postanowiłem powtórzyć w moim Teatrze Kamienica.
Pierwsze przedstawienie Teatru Domowego było opowieścią o czwórce internowanych‚ którzy śpiewają za kratami do tekstów Woroszylskiego‚ Kaczmarskiego czy Brylla. Były to refleksyjne‚ smutne utwory‚ mówiące o powadze położenia‚ w jakim znaleźliśmy się w stanie wojennym. Świadectwo czasu.
Szybko zacząłem nakłaniać kolegów‚ żeby nie poddawać się smętkowi i beznadziei – co starała się w nas zaszczepić panująca ekipa – tylko jej usiłowania wykpić. Druga premiera była już bliższa takiemu pojmowaniu sytuacji. Dodawała otuchy weselszą tematyką tekstów i piosenek. Ktoś nam dostarczył nagrania rozmów milicjantów prowadzących obserwacje z radiowozów. Sposób posługiwania się językiem polskim przez funkcjonariuszy był tak zdumiewający‚ że ludzie dosłownie spadali z krzeseł. Pamiętam te wypowiedzi‚ np. „Ulicom Kruczom kroczom… Jeszcze raz. Ulicom Kruczom…‚ k…‚ idzie pochód. Pałujemy!”. Świadomość‚ że to autentyki‚ sprawiała‚ że tym bardziej bawiły. Słynny „Bluzg” – podejrzewam‚ że autorstwa Jacka Kaczmarskiego – był stekiem obelg na znienawidzonego wtedy Wojciecha Jaruzelskiego. Uzupełniały to piosenki typu „Zielona wrona”. W dramacie stanu wojennego był to moment swobodniejszego oddechu.