[b]Rz: Co pan czuł, gdy przez wiele godzin nie było wiadomo, czy dostał się pan do Strasburga?[/b]
Wojciech Olejniczak: Nic, bo byłem pewny mandatu. To TVN 24 rozpętał histerię wokół mojej osoby. Próbowałem tłumaczyć dziennikarzom: panowie, nie idźcie tą drogą. Nie posłuchali mnie. W efekcie wysłuchałem wielu mów pogrzebowych na swój temat. Jedne, jak Leszka Millera, były uszczypliwe, inne – np. Aleksandra Kwaśniewskiego– pełne troski. Dostałem też wiele esemesów ze słowami otuchy, żebym się nie martwił. Najfajniejszy był moment zmartwychwstania, bo wyobraziłem sobie miny tych wszystkich, którzy mnie pochowali.
[b]Trochę nerwów jednak było, skoro przed wieczorem wyborczym poszedł pan z żoną do kina.[/b]
To kino wyszło przypadkiem. W niedzielę rano przyjechali do mnie rodzice i znajomi, dom był pełen ludzi, wszyscy razem poszliśmy głosować. Wieczorem wszyscy się rozjechali i nie bardzo wiedzieliśmy z żoną, co robić dalej, bo wieczór wyborczy zaczynał się dopiero o 22. Wtedy zadzwonił Jerzy Szmajdziński i powiedział, że idzie do kina. Oboje z żoną, nie zastanawiając się, wsiedliśmy do taksówki i też pojechaliśmy do kina. Film był ciekawy, o amerykańskich politykach, dziennikarzach i wojnie w Iraku, więc nie żałuję.
[b]A jak pan ocenia wynik SLD – UP? 12 proc. chyba nie zachwyca?[/b]