Samotność Wielopolskiego

Margrabia jest jedną z najtragiczniejszych postaci naszej historii. Dla dobra Polski poszedł na wojnę z Polakami. I stracił wszystko

Publikacja: 24.01.2013 00:01

Jacek Malczewski „Hamlet polski”. Alegoryczny portret Aleksandra Wielopolskiego

Jacek Malczewski „Hamlet polski”. Alegoryczny portret Aleksandra Wielopolskiego

Foto: EAST NEWS

Tekst z miesięcznika Uważam Rze Historia

Nigdy nie było w Polsce tak znienawidzonego polityka, jak znienawidzony był Aleksander Wielopolski. Nazywano go Ropuchą i Dzikiem. Na dźwięk jego imienia egzaltowane patriotycznie panienki z towarzystwa krzywiły się z niesmakiem, a warszawscy dorożkarze spluwali przez ramię. Obsmarowywano go w prasie, rozsiewano na jego temat najdziksze plotki. Rzucano w niego kamieniami, strzelano z rewolwerów, kłuto zatrutymi sztyletami.

„Gdy wybuchło powstanie – pisał Józef Piłsudski w swoim »Roku 1863« – gdy w lasach grzmiały strzały karabinów i strzelb, śpiewano po obozach znaną pobudkę powstańczą »Stój, carze, stój, nie ustał bój«. W piosence tej z zapałem może największym śpiewano strofkę »Bo carowi margraf projekt podał, jak ugasić żar«. »Margraf« to Wielopolski, któremu dla większej pogardy zruszczono tytuł margrabiego. Walczono więc i bito się z carem i margrabią".

Tak, Wielopolski dla swoich rodaków był wrogiem numer jeden. Gorszy był dla nich nawet niż sami Moskale. Gdybyśmy mieli wytłumaczyć człowiekowi Zachodu, jakie były powody tej nienawiści, znaleźlibyśmy się w sporym kłopocie. Starania byłyby daremne, bo nieważne, jak długo byśmy nie perorowali, na koniec obcokrajowiec i tak podrapałby się z zakłopotaniem po głowie i rozłożył bezradnie ręce. Zaprawdę trudno zrozumieć duszę polską.

Margrabia Aleksander Wielopolski był bowiem człowiekiem, który rozproszył mrok nocy paskiewiczowskiej. Swoją żelazną wolą nagiął do ustępstw potężne Imperium Rosyjskie i przeforsował szereg światłych, patriotycznych reform. Dzięki niemu trwający od trzech dekad okres rządów rosyjskiego knuta w Królestwie Polskim dobiegł końca. Po raz pierwszy od upadku powstania listopadowego uciemiężeni Polacy mogli odetchnąć nieco swobodniej i choć trochę poczuć się panami we własnym domu.

Margrabia Wielopolski reprezentował typ polityka, którego Polska olbrzymi deficyt odczuwała i odczuwa do dzisiaj. Był mężem stanu. Uprawiał politykę realną. I właśnie tu należy szukać przyczyn nienawiści ze strony własnego narodu, który – jak to wielokrotnie w historii bywało – żył złudzeniami, a nad logiczne rozumowanie i przykrą prawdę przedkładał frazes oraz piękne złudzenia.

Oczywiście istnieje tylko jedno jedyne kryterium, które można stosować do oceny polityka. Jest nim skuteczność. Jeżeli polityk osiąga sukces, to jest politykiem dobrym. Jeżeli ponosi porażkę, to jest politykiem złym. Margrabia Wielopolski nie będąc w stanie zapobiec powstaniu styczniowemu, poniósł nie tylko porażkę, ale także straszliwą klęskę. Marne to jednak pocieszenie dla jego wrogów. Wraz z nim bowiem straszliwą klęskę poniosła Polska.

Start do historii

Wszystko zaczęło się w 1855 roku, gdy umarł żandarm Europy – cesarz Mikołaj I. Człowiek nienawidzący Polaków, wierzący, iż jedynym sposobem na utrzymanie porządku w Królestwie jest trzymanie jego mieszkańców za mordę. Car nie przeżył dotkliwej klęski, jaką poniósł w wojnie krymskiej. Wojna ta obnażyła słabość Rosji i archaiczność jej systemu, skłaniając kolejnego władcę Aleksandra II do pójścia inną drogą niż ojciec.

Młody monarcha zainicjował szereg liberalnych reform, tak zwaną odwilż posewastopolską. Wkrótce również w Królestwie Polskim – gdzie niedługo po Mikołaju zmarł jego budzący grozę namiestnik Iwan Paskiewicz – zaczęły topnieć lody. A tak już bywa, że gdy robi się cieplej, ludzie wychodzą na ulice. Warszawa początku lat 60. XIX wieku stała się areną demonstracji patriotycznych i procesji. Polacy domagali się zmian.

Rosjanie wyprowadzili na ulice wojsko. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, 27 lutego 1861 roku doszło do konfrontacji. Żołnierze otworzyli ogień do tłumu, zginęło pięć osób. Polska opinia publiczna nie posiadała się z oburzenia, a namiestnik Michaił Gorczakow wpadł w panikę. Był gotowy na daleko idące ustępstwa. Oberpolicmajster został usunięty ze stanowiska, Kozacy zniknęli z ulic, więźniowie wyszli na wolność.

Rosjanie wystąpili wówczas wobec Polaków z ofertą ugody, która miała przynieść obopólne korzyści. Gotowi byli na liberalizację reżimu w Królestwie, a w zamian oczekiwali uspokojenia nastrojów i rezygnacji z planów powstańczych. Niestety, Towarzystwo Rolnicze, nieformalna reprezentacja polskiego ziemiaństwa, nie mogło się zdecydować.

Jego członkowie z jednej strony jak ognia bali się kolejnego powstania, które w ówczesnych warunkach musiało się skończyć katastrofą, z drugiej jeszcze bardziej obawiali się przylepienia łatki nowej targowicy. Nie chcieli wziąć odpowiedzialności za niepopularną decyzję podjęcia rozmów z Moskalami. Wtedy na arenę wkroczył Wielopolski, roztrącając bojaźliwych, drżących przed opinią ulicy i radykalnych salonów członków Towarzystwa. Przedstawił Rosji bardzo konkretną propozycję.

Między snem a jawą

„Najbardziej znienawidzony, pogardzany, ośmieszany nawet, a przede wszystkim najbardziej samotny człowiek w Polsce teraz właśnie zaczynał swój start do historii – pisał Ksawery Pruszyński. – Najbardziej znane jego portrety dochowały się właśnie z tych czasów. Widzimy na nich otyłego starszego pana, o krótkich siwych i zmierzwionych włosach, o bokobrodach, które nadają twarzy nieco lwi wygląd. Zawsze ma na tych portretach brwi ściągnięte ponuro, jakiś gniewny wyraz w ustach i tylko zarys brody i układ szczęk znamionują w tym człowieku jego dawną, zapisaną przez współczesnych, wolę".

Już w marcu Wielopolski został mianowany dyrektorem wyznań religijnych i oświecenia publicznego Królestwa Polskiego. Wkrótce – w wyniku kolejnej masakry Polaków na ulicach Warszawy – objął także resort sprawiedliwości. I natychmiast wziął się do pracy. Aż trudno uwierzyć, że ten człowiek w tak krótkim czasie, piastując tak – zdawałoby się – drugorzędne stanowiska, zdołał przeforsować tak wielką liczbę reform. Jak określił to wspomniany Pruszyński, był jednym z nielicznych Polaków, który zdobywszy władzę, wiedział, co z nią zrobić.

Przede wszystkim polonizacja administracji. Wielopolski wypędził z Królestwa szarańczę, jaką była chmara skorumpowanych rosyjskich urzędników, i zastąpił ją Polakami. Następnie oświata. Wielopolski utworzył sieć szkół polskich – zarówno elementarnych, jak i średnich. A wreszcie stworzył słynną Szkołę Główną, która na wiele lat stała się kuźnią polskiej inteligencji i sił fachowych. Oczynszował chłopów i zrównał prawa Żydów z prawami Polaków. Wprowadził polskie samorządy gminne i wiejskie, powiatowe oraz gubernialne. Przywrócił Radę Stanu. A przecież miał to być dopiero początek...

Koncepcja Wielopolskiego miała na celu zrealizowanie tego, co mniej więcej w tym samym czasie udało się osiągnąć konserwatystom polskim w Galicji. Czyli za cenę czasowego zawieszenia walki zbrojnej o niepodległość planował uzyskać autonomię dla Królestwa Polskiego. Wiedział jednak, że żądania musi stawiać stopniowo. Zdawał sobie sprawę, że Rosjanie za nic nie zgodzą się na przyłączenie do Królestwa wcielonych do Rosji ziem wschodnich Rzeczypospolitej.

I właśnie rezygnacji z tego postulatu najbardziej nie mogli mu wybaczyć Polacy. Ówcześni Polacy śnili bowiem o odrodzeniu potężnej Rzeczypospolitej w granicach przedrozbiorowych, na wschodzie sięgającej po Kijów. Paradoksem jest to, że był to również sen Wielopolskiego. Ale w przeciwieństwie do reszty narodu zdawał on sobie sprawę, że jest różnica między snem a jawą. Że sny rzadko spełniają się w rzeczywistości.

O Polsce w granicach z roku 1772 można było myśleć w przyszłości. Na razie należało jednak zająć się tu i teraz. Skoro nie ma szans na realizację projektu maksimum, należy dążyć choćby do częściowego ulżyć losowi rodaków w Królestwie i wzmocnić swój stan posiadania. Czy oznacza to, że Wielopolski w swojej rozgrywce z narodem nie popełniał błędów? Oczywiście popełniał.

Tak pisał o tym Józef Piłsudski: „Wielopolski wykorzystując osłabienie najeźdźcy po przegranej wojnie krymskiej, pracował nad spolszczeniem urzędów w Polsce, usuwając resztki śladów epoki poprzedniego cara Mikołaja i jego faworyta Paskiewicza. Cały aparat rządowy stawał się polski, a odrodzona Szkoła Główna dotąd jest pomnikiem jego zasługi. Do społeczeństwa Wielopolski odnosił się jednak z pogardą, żądając jedynie posłuszeństwa. Posłuch zaś wymuszał gwałtownymi środkami".

Wielopolski bez skrupułów rozwiązał Towarzystwo Rolnicze, a gdy jego byli członkowie wreszcie przyszli do niego z propozycją współpracy, bezceremonialnie ją odrzucił. „Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy" – powiedział, co wywołało kolejną falę nienawiści. Zdecydowanie nie był to człowiek dbający o zdanie opinii publicznej. W dzisiejszej demokracji medialnej á la III RP nie miałby raczej czego szukać.

Poseł króla

Wielopolski nie miał żadnych złudzeń, że Zachód – do którego tak wzdychali jego rodacy – nie kiwnie w sprawie Polski palcem. Podczas gdy na salonach warszawskich uważano, że „nie ma sensu gadać z Moskalami", bo Napoleon III z Brytyjczykami lada dzień wypowiedzą wojnę Rosji, której celem będzie odbudowa wolnej, potężnej Polski. A gdy wybuchnie powstanie, przyjdą nam z pomocą na pewno.

Wielopolski słuchawszy podobnych bajań, pytał z sarkazmem: „Czy flota anglo-francuska już dotarła pod Częstochowę?". Nietrudno sobie wyobrazić, jaką furię wywoływały podobne słowa wśród ówczesnych hurrapatriotów. Wielopolski uważany był nie tylko za pesymistę, ale także zaprzańca narodowego, który podważa wiarę w świętą Francję, szlachetną Wielką Brytanię i siłę ducha Polaków, która miała okazać się potężniejsza niż rosyjskie armaty. Gdy czyta się dokumenty z tej epoki, trudno nie pomyśleć o bardzo podobnym nastroju, który panował w Polsce przed wrześniem 1939 roku. Te same miraże, te same iluzje. Zaiste Polacy się nie zmieniają.

Wróćmy jednak do margrabiego. Wielopolski znał Zachód. W 1831 roku, jako poseł rządu powstańczego, pojechał bowiem do Londynu. Spodziewał się, że będzie tam fetowany, że uda mu się poruszyć serca Anglików i pozyskać pomoc dla walczącej z rosyjską opresją Polski. Przywitano go zaś więcej niż chłodno. Londyn nie chciał drażnić Moskwy, polskie powstanie uznał za awanturę. Wielopolski został wówczas brutalnie sprowadzony na ziemię.

Realizując po latach swój program polonizacji Królestwa Polskiego, szedł nie tylko wbrew opinii własnego narodu. Miał również innego potężnego wroga – były to rosyjskie koła wojskowe, policyjne i urzędnicze, które przed nastaniem jego epoki szarogęsiły się w Królestwie. Ludzie ci nienawidzili margrabiego nie mniej niż polscy hurrapatrioci. Niweczył bowiem ich wpływy, odbierał stanowiska i apanaże.

W efekcie Wielopolski musiał walczyć dosłownie o każde sformułowanie, o każdy paragraf w forsowanych przez siebie reformach. Kilkakrotnie groził, że poda się do dymisji. Wreszcie, w 1861 roku, został zdjęty ze stanowiska. W Królestwie wprowadzono stan wojenny, a margrabię car wezwał do Petersburga. Aleksander II wydał tajny rozkaz, żeby – w razie oporu – Wielopolskiego aresztować.

Wyjazd margrabiego do Rosji był momentem największego triumfu jego nieprzyjaciół. Nie miało dla nich znaczenia, że odwołanie Wielopolskiego ze stanowiska wiązało się z poważnym pogorszeniem sytuacji Polaków. Wielopolski tymczasem w Petersburgu wcale nie został wtrącony do twierdzy, nie zamknięto go też w areszcie domowym. Wielopolski Moskalom zaimponował.

W sposób metodyczny i spokojny przedstawił Aleksandrowi wszystkie przypadki łamania praw Polaków przez rosyjskie władze Królestwa. Opowiadał o aresztowaniach, pacyfikacjach kościołów, ulicznych strzelaninach. A potem w równie rzeczowy sposób przekonał cara, że taka polityka może doprowadzić tylko do kolejnego powstania. I ponownie przekonał Aleksandra do zmiany kursu.

Pobyt Wielopolskiego w stolicy najlepiej ilustruje następująca anegdota. W Nowy Rok 1862, w Pałacu Zimowym, odbyło się uroczyste składanie życzeń cesarzowi. Ku zdumieniu obecnych margrabia ustawił się nie wśród rosyjskich urzędników, ale wśród ambasadorów i posłów państw obcych. Zapytany przez ochmistrza dworu, co robi, odparł spokojnie: „Reprezentuję króla polskiego u rosyjskiego cesarza". Wywarło to wrażenie olbrzymie.

Branka

Jak pisał jeden z historyków, Wielopolski wyjeżdżał z Królestwa jako półwięzień, a wrócił jako dyktator. W czerwcu 1862 roku był z powrotem w Warszawie, jako naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Nowym namiestnikiem został zaś wielki książę Konstanty Mikołajewicz, brat cara. Młody, 35-letni liberał i słowianofil znalazł się pod wpływem i całkowitą kontrolą Wielopolskiego. Nastał najlepszy czas dla Królestwa, plan wprowadzenia autonomii postępował w błyskawicznym tempie. Nie zatrzymał go nawet zamach na życie wielkiego księcia.

Namiestnik został postrzelony, a spust nacisnął przedstawiciel „czerwonych" – konspiracyjnej organizacji, która coraz bardziej intensywnie działała w Królestwie. W jej skład wchodzili radykałowie – dziś określilibyśmy ich mianem skrajnej lewicy – którzy zamierzali za wszelką cenę doprowadzić do wybuchu powstania czy też raczej – jak to określali – rewolucji. Na razie zaś, w imię hasła „im gorzej, tym lepiej", stosowali metody terrorystyczne.

Po próbie zamordowania Konstantego „czerwoni" wzięli na cel margrabiego. W sierpniu 1862 roku próbowano go zabić dwukrotnie. Pierwszy zamachowiec strzelał z pistoletu – margrabia przepędził go, używając laski. Drugi chciał go zasztyletować w dorożce zatrutym ostrzem. Wrzenie i napięcie w Królestwie sięgały zenitu. „Czerwoni" parli do powstania. Przeciwni walce „biali" – kontynuatorzy Towarzystwa Rolniczego – znowu nie byli w stanie podjąć zdecydowanych kroków zaradczych.

Na radykalne posunięcie zdecydował się więc Wielopolski. Była nim branka. Choć Rosjanie zastanawiali się, czy nie odwołać poboru do wojska – chodziło o wzięcie w sołdaty 12 tys. Polaków na 15 lat – margrabia przekonał cara, że należy ją jednak przeprowadzić. Lokalna administracja miała wybrać najbardziej radykalne, powiązane z „czerwonymi", elementy w swoim terenie i w ten sposób zapobiec katastrofie powstania, które – według Wielopolskiego – musiało się zakończyć klęską.

Branka ta była największym błędem margrabiego. I nie chodzi tu o używane często rzewne argumenty natury emocjonalno-moralnej, nakazujące potępić wydanie do rosyjskiej armii 12 tys. rodaków. Chodzi o argumenty natury pragmatycznej. Branka nie tylko się nie udała – rewolucjoniści, którzy należeli do tajnych spisków, pochowali się po lasach – ale zamiast zapobiec katastrofie, przyczyniła się do jej przyspieszenia.

Branka uruchomiła reakcję łańcuchową. Gdy już tłumy bojowych, młodych ludzi znalazły się w lasach, nie miały najmniejszej ochoty z nich wychodzić. 22 stycznia wybuchło powstanie. Fatalnie przygotowane, rozpoczęte zimą, w skrajnie niekorzystnych warunkach pogodowych, nie miało najmniejszych szans powodzenia. Powstańcom brakowało broni, amunicji, przyzwoitego dowodzenia, sensownego planu.

Zapał „czerwonych" wkrótce zresztą opadł, przeprowadzone przez nich ataki na rosyjskie garnizony zakończyły się fiaskiem. Stało się tak, mimo że w pierwszej fazie rosyjskie wojsko wcale nie paliło się do tłumienia zrywu. Rosyjskim generałom zależało bowiem na tym, aby powstanie przybrało jak największy zasięg i skalę. Wtedy wykazaliby nie tylko, że są potrzebni, ale że liberalna polityka znienawidzonego przez nich Wielopolskiego była błędem. Ich oczekiwania szybko zostały spełnione. Powstanie – „skoro już wybuchło" – przejęli „biali".

Upadek

Walki trwały do października 1864 roku. Kraj został po raz kolejny spustoszony, patriotycznie nastawiona młodzież wycięta w pień bądź zesłana na Sybir. Zachód – tak jak przewidział Wielopolski – pozostał obojętny. Większość reform Wielopolskiego cofnięto. Administracja, a nawet szkolnictwo, znalazły się w rękach Rosjan. Królestwo – nazywane odtąd Krajem Przywiślańskim – poddano brutalnej rusyfikacji, a na ziemiach wschodnich przeprowadzono olbrzymie konfiskaty należącej do Polaków ziemi. Był to cios dla naszego stanu posiadania straszliwy i nieodwracalny. Był to najbardziej fatalny z katastrofalnych skutków powstania. „Powstanie wybuchło pod hasłem przywrócenia Polsce Litwy i Rusi, i powstanie tę Litwę i Ruś dla Polski bezpowrotnie straciło" – pisał Stanisław Mackiewicz.

Nietrudno się domyślić, co się wówczas musiało dziać w duszy margrabiego... Oddajmy jeszcze raz głos Ksaweremu Pruszyńskiemu: „Wielopolski opuścił Polskę 14 lipca. Na stacji w Aleksandrowie ukazała się dobrze znana, ciężka postać Wielopolskiego. Poznano szerokie ramiona, silny kark i wielką głowę buldoga. Tłumem poszedł szept: »Margrabia«... I wtedy stało się coś, czego ani towarzyszący mu delegat powstańczy, ani rodzina Wielopolskiego, ani późniejsi historycy polscy zrozumieć nie mogli. Oto na widok znienawidzonego człowieka publiczność polska naraz poodkrywała głowy. Na małym dworcu nastało przeraźliwe milczenie, słychać było tylko sapanie lokomotywy, brzęk ostróg żandarmskich i kroki, ostatnie kroki, jakie stawiał ten człowiek na ziemi polskiej.

Być może było to nagłe przeczucie, jak straszliwa klęska narodowa nastaje właśnie z upadkiem i odejściem tego człowieka. Pod jej brzemieniem istotnie marniały potem trzy pokolenia polskie. Być może był to hołd oddany jedynej postaci owych czasów, w których później z Piłsudskim mieliśmy się w pierwszym rzędzie doszukiwać wielkości. Czy Wielopolski dostrzegł ową zmianę i czy też się zdziwił? Ci, co znają Wielopolskiego, wiedzą, że jemu jednemu nie było to dziwne i jemu jednemu było to teraz bezgranicznie, ogromnie obojętne. Wielopolski wiedział, że Polska daje władzę, uznanie, szacunek, miłość za życia tylko mydłkom, bufonom, warchołom, zajazdowiczom i silnogębskim, tym, co kadzą, cmokają i broń Boże, nie tykają narodowych ran, i że wielkość odczekuje się u nas wspaniałego uznana po śmierci".

Margrabia Wielopolski zmarł na wygnaniu w Dreźnie, po ciężkiej chorobie w roku 1877. Na krótko przed śmiercią próbował popełnić samobójstwo. I rzeczywiście, doceniono go dopiero po śmierci. Wiele mówi fakt, że wielkość Wielopolskiego uznali dwaj najwybitniejsi Polacy XX wieku. Że margrabia został zrozumiany przez dwóch twórców naszej państwowości: Romana Dmowskiego, który stawiał Polakom Wielopolskiego za wzór politycznego realizmu i starał się kontynuować jego dzieło, oraz Józefa Piłsudskiego. „Wielkości, gdzie twoje imię? – pisał ten ostatni. – Największe imię [tej epoki] to margrabia! Chciałem go kochać za wielkość, bo miał on dumę i godność swego narodu".

Tekst z miesięcznika Uważam Rze Historia

Nigdy nie było w Polsce tak znienawidzonego polityka, jak znienawidzony był Aleksander Wielopolski. Nazywano go Ropuchą i Dzikiem. Na dźwięk jego imienia egzaltowane patriotycznie panienki z towarzystwa krzywiły się z niesmakiem, a warszawscy dorożkarze spluwali przez ramię. Obsmarowywano go w prasie, rozsiewano na jego temat najdziksze plotki. Rzucano w niego kamieniami, strzelano z rewolwerów, kłuto zatrutymi sztyletami.

Pozostało 98% artykułu
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii
Kraj
Szef BBN: Rosyjska rakieta nie powinna być natychmiast strącona
Kraj
Afera zbożowa wciąż nierozliczona. Coraz więcej firm podejrzanych o handel "zbożem technicznym" z Ukrainy
Kraj
Kraków. Zniknęło niebezpieczne urządzenie. Agencja Atomistyki ostrzega
Kraj
Konferencja Tadeusz Czacki Model United Nations