1 kwietnia 2012 roku minęło 10 lat od legalizacji eutanazji w Holandii. Pan przez 25 lat mieszkał w tym kraju i pracował w tamtejszej służbie zdrowia. Obserwował pan na bieżąco proces, który do tego doprowadził.
Eutanazja w Holandii nie do końca została zalegalizowana. Państwo wprowadziło prawną możliwość odstąpienia od ścigania wykonujących eutanazję lekarzy – przy spełnieniu kilku ważnych warunków. Holendrzy bardzo duży nacisk kładą na tę formalną różnicę. Po prostu tyle dokonywano już eutanazji, i sama idea była wśród lekarzy już tak przyjęta, że gdyby stosować w tych warunkach restrykcyjne przepisy, np. takie, jakie obowiązują w Polsce, to trzeba by 70 proc. lekarzy skazać na karę długoletniego więzienia. Długo lobbowano w holenderskim parlamencie za prawem, które potwierdziłoby zaistniałą rzeczywistość. Wszystko zaczęło się od kilku procesów sądowych, potem nastąpiła zmiana mentalności politycznej i norm, a skończyło się na formalnym zatwierdzeniu tych praktyk w 2002 r.
Zna pan mentalność Holendrów od podszewki, czym się ona różni od naszej?
Trudno tu uogólniać, ale na pewno Holendrzy są bardziej otwarci na dyskusję, także o eutanazji. Nie lubią dwuznaczności, mówienia o jednym, a przymykania oczu na drugie. Są po prostu pragmatykami z krwi i kości. To naród kupców i podróżników w odróżnieniu od Polaków, którzy mają we krwi walkę o zasady i przekonania. W miarę bogacenia się narodu zaczęto stawiać pytania: czy cierpienie ma sens? A jeżeli nie ma, to dlaczego nie można by zakończyć wcześniej żywotu pełnego cierpienia? Jeżeli nowoczesna medycyna daje możliwości przedłużania życia w sposób sztuczny, to ta sama medycyna musi mieć możliwość skrócenia tego życia. Świadomość lekarzy szła krok w krok za rozwojem społecznym – to nie holenderscy lekarze sobie wymyślili eutanazję, tylko pacjenci się tego domagali i przyparli w końcu lekarzy do muru. Tabu przełamano na początku lat 70., za sprawą procesu sądowego lekarki z Fryzji, która dokonała eutanazji na swojej bardzo chorej i cierpiącej matce. Broniła się, mówiąc, że nie mogła patrzeć na cierpienie staruszki i że uczyniła to na jej życzenie. Została co prawda uznana za winną, ale sąd postanowił zastosować wyrok bez kary. W tym czasie we Fryzji zdołał się zawiązać klub ludzi, którzy popierali prawo tej lekarki do tej decyzji. Potem, za każdym razem, gdy odbywały się podobne sprawy sądowe, coraz więcej ludzi pikietowało sądy i wspie- rało sądzonych lekarzy. Eutanazję praktykowano od dziesięcioleci. Na wsiach, gdy w czasie żniw ktoś był bliski śmierci, lekarz podawał mu morfinę, by zakończyć jego życie przed weekendem i od razu urządzić pogrzeb, ponieważ w czasie żniw nie można było sobie pozwalać na to, żeby cała wieś szła na pogrzeb w dzień roboczy i przerywała zbiory. Pragmatyzm był ważniejszy niż zasady, a lekarzom zwyczajowo dawano prawo decydowania o tego rodzaju sprawach. W końcu stało się to ich obowiązkiem.
Czy w Holandii nigdy nie miało miejsca wydarzenie, która zmieniłoby społeczne podejście do eutanazji?