„New York Times" opisał niedawno odkrycie, jakiego dokonano w bibliotece Thomasa Edisona. Udało się mianowicie odtworzyć nagrania z kilku cylindrów, na których pod koniec XIX wieku zapisywano ludzki głos. Cały proces trwał prawie 60 lat, jako że nie zachował się ani jeden egzemplarz prehistorycznego fonografu służącego do odtwarzania prehistorycznych kompaktów. Okazało się, że na cylindrach utrwalono dla potomności głosy dwóch ważnych postaci niemieckiej historii: kanclerza Ottona von Bismarcka i feldmarszałka Helmuta von Moltkego. Ten drugi jest może mniej znany, ale w swoich czasach należał do prawdziwych sław. Był, obok generała Carla von Clausewitza, najsłynniejszym wojskowym drugiej połowu XIX wieku. Jako twórca nowoczesnej doktryny wojennej i wybitny dowódca poprowadził armię pruską do zwycięstw nad Danią, Austrią i Francją. W tamtych czasach informacja, że to właśnie do niego Edison wysłał swojego asystenta w czasie Wystawy Światowej w Paryżu, nie była szczególnie zaskakująca. I tak recytujący Szekspira oraz Goethego hrabia von Moltke stał się jedynym człowiekiem urodzonym w XVIII wieku, którego głos dotrwał do naszych czasów. Nagrania dokonano 21 października 1889 roku w pałacu w Kreisau, czyli w miejscowości znanej dziś jako Krzyżowa, położonej na Dolnym Śląsku, 50 kilometrów od Wrocławia.
Krąg i krzyż
Kto wierzy w przypadki, ten uzna to za niezwykłe zrządzenie losu, ktoś inny może to interpretować jako pierwsze objawienie genius loci, ale niemal równo sto lat później historia znowu zapukała do bramy majątku rodziny von Moltke. Tym razem przybrała postać Mieczyława Pszona, wcześniej redaktora „Tygodnika Powszechnego", a w owym czasie pełnomocnika rządu do spraw niemieckich. Rządu Tadeusza Mazowieckiego, dodajmy, bo to kwestia zasadnicza. Mówimy o pierwszym po wojnie gabinecie z niekomunistycznym premierem, który miał wkrótce dokonać reorientacji polityki polskiej na Zachód i transformacji ustrojowej. Ale jeszcze zanim to się stało, 12 listopada 1989 roku doszło w Krzyżowej do wydarzenia nazwanego później mszą pojednania. To właśnie na dziedzińcu pałacu rodziny von Moltke premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl padli sobie w objęcia, przekazując znak pokoju. W polityce symbole mają wielką moc – czego dowodem to właśnie wydarzenie. Zdjęcie obejmujących się przywódców Polski i Republiki Federalnej Niemiec jest bodaj najczęściej reprodukowanym obrazem odnoszącym się do polsko-niemieckiego pojednania po II wojnie światowej. Symbolicznie zakończyło proces, który na dobre zaczął się we Wrocławiu niespełna ćwierć wieku wcześniej od orędzia biskupów polskich do niemieckich. Najsłynniejszego w historii naszego kraju listu duszpasterskiego. Kolejnych 25 lat później, w listopadzie 2014 roku, kolejna msza, z udziałem premier Ewy Kopacz i kanclerz Angeli Merkel, udokumentuje tę wielką przemianę polityczną (wspólne członkostwo w Unii Europejskiej i bliskie relacje sojusznicze Warszawa–Berlin) oraz obyczajową (dwie kobiety na stanowisku szefów rządów), jaka zaszła w naszych krajach od roku 1989.
Nie jest więc przypadkiem, że symboliczny gest pojednanie między Polakami i Niemcami pojawił się w kontekście religijnym. Tak jak nie jest przypadkiem, że stało się to w Krzyżowej. Dlaczego właśnie tam? Z kilku powodów, choć najważniejszym były, oczywiście, dzieje rodu von Moltke, do którego pałac w Kreisau należał do roku 1945. W tym wypadku nie chodzi jednak o pierwszego w rodzinie właściciela majątku, feldmarszałka Helmuta, lecz o jego ciotecznego prawnuka Helmutha Jamesa, który jako ostatni z rodu władał dobrami Kreisau. To on był założycielem i ideologiem Kręgu z Krzyżowej, jednej z nielicznych w czasie II wojny światowej inicjatyw antyhitlerowskich. I zapłacił za to najwyższą cenę. Stracono go w styczniu 1945 roku, mimo że Krąg był w zasadzie rodzajem klubu dyskusyjnego założonego przez grupę arystokratów. W przeciwieństwie do sprzysiężenia Clausa von Stauffenberga większość krzyżowian nie planowała udziału w zamachu na przywódcę III Rzeszy. Mimo to również oni stali się ofiarami nazistów. Ośmiu skazano na śmierć.
Większość uczestników Kręgu z Krzyżowej sprzeciwiała się użyciu przemocy, czyli „mordowi tyranów", ponieważ swój system wartości opierała na chrześcijaństwie. Zarówno protestanci, jak i katolicy widzieli w wierności przykazaniom dekalogu najlepszy sposób przeciwstawiania się złu nazizmu. Ich projekt polityczny opierał się na szybkim zakończeniu wojny i normalizacji stosunków z sąsiadami, odsunąć Hitlera od władzy chcieli zaś metodami pokojowymi. Co ciekawe, już wtedy planowali stworzenie federacji, która z dzisiejszej perspektywy może uchodzić za jedną z pierwszych przymiarek do Unii Europejskiej. Protestant Helmuth James von Moltke w celi śmierci będzie studiował Biblię. Nie wyda nikogo z przyjaciół, ci, którzy zostaną straceni, wpadną w ręce gestapo przez kontakty ze spiskowcami od Stauffenberga. A wsparcia dla swojej inicjatywy właściciel Krzyżowej szukał u katolickich duchownych, m.in. ówczesnego biskupa Berlina. Istnieją również hipotezy, niepoparte jednak twardymi dowodami, że właściciel dóbr w Krzyżowej nawiązał kontakt z krakowskim kardynałem Sapiehą.
Feldmarszałek o Polsce
Jeśli tak się stało, oznacza to, że poszedł w ślady swojego ciotecznego pradziadka. Feldmarszałek w młodości, w latach 20. i 30. XIX wieku, wiele podróżował po Polsce, przede wszystkim po terenach znajdujących się pod zaborem pruskim. Nawiązał wtedy żywe kontakty z kilkoma polskimi rodzinami arystokratycznymi. Byli wśród nich także Sapiehowie. Efektem prawdziwej fascynacji naszym krajem stała się praca „O Polsce", do której przez prawie 150 lat rzadko kto zaglądał. Dzieło przywracania pamięci o feldmarszałku i jego dzielnym, zamordowanym przez hitlerowców, potomku zaczęło się we Wrocławiu, gdzie w latach 70. XX wieku badania na temat rodziny von Moltke i Kręgu z Krzyżowej zaczął prowadzić prof. Karol Jonca, prawnik i historyk. To on nawiązał kontakty z najbliższymi straconego w 1945 roku Helmutha Jamesa, przede wszystkim z jego żoną Freią. Pierwszy raz zjawi się ona w Polsce w roku 1976. Działalność profesora na rzecz pojednania z Niemcami sprowadzi na niego kłopoty, pod byle pretekstem zostanie odwołany w 1974 roku z funkcji dziekana Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.