Jej bohater – Polak z Wilna, który w latach pieriestrojki zaangażował się w działalność na rzecz demokratyzacji i niepodległości Litwy, a zarazem w walkę o prawa mieszkających tam Polaków – jest w niej przedstawiony w sposób chyba zbyt pomnikowy. Dziesiątki pochlebnych wypowiedzi wielkich tego świata, fragmenty kolejnych laudacji, a obok nich wspomnienia do dziś czynnego publicznie bohatera książki – wszystko to przypomina trochę wydawane w niewielkich nakładach biografie zasłużonych producentów obuwia czy „królów cementu", pisane na zlecenie samych bohaterów przez ghostwriterów bez skrupułów.
Niewykluczone jednak, że po prostu zbyt wiele skrupułów miał redaktor wydania, który powinien zeskrobać trochę lukru. Na pewno zabrakło mu dystansu przy przyjmowaniu do druku rozbudowanej wkładki zdjęciowej, gdzie zdjęcia z różnych epok znalazły się obok siebie niczym wytrząśnięte z szuflady: obok siebie fotka z wojska, migawka z królową Szwecji, druga – z senatorem SLD Longinem Pastusiakiem oraz dyplom za... celny strzał do dołka golfowego.
A przecież Czesław Okińczyc naprawdę miał okazję wziąć udział w najważniejszych wydarzeniach przełomu dekad, jesieni ludów i rozpadu ZSRS. Jako współorganizator Związku Polaków na Litwie starał się blokować tam prosowieckie inicjatywy „Polaków nomenklaturowych". Jako poseł na Sejm Litwy brał udział w dramatycznych rozmowach z Gorbaczowem w Moskwie w lecie 1990 roku – a pół roku później, jako jeden z kilku przedstawicieli nowych litewskich elit politycznych za granicą, podczas rosyjskiego uderzenia na wieżę telewizyjną w Wilnie, tworzył w Warszawie Litewskie Centrum Informacyjne i organizował poparcie dyplomatyczne dla Litwy.
Stworzył w grudniu 1989 roku pierwszą prywatną polską gazetę w ZSRS (dwutygodnik „Znad Wilii"), a dwa i pół roku później – prywatną polską rozgłośnię na Litwie o tej samej nazwie; dwukrotnie jeszcze w latach 90. podejmował (m.in. przy poważnym wsparciu dziennika „Rzeczpospolita") inicjatywy wydawnicze. W sprawie niepodległości Litwy posłował na II Zjazd „Solidarności", do Watykanu i Waszyngtonu, przemawiał w polskim Senacie. Był wszędzie, zna wszystkich.
Warto jednak mimo kiksów warsztatowych sięgnąć po tę opowieść o ostatnim ćwierćwieczu relacji polsko-litewskich, która dostarcza mnóstwa wiedzy i sporo satysfakcji. Nieraz narzekamy, niebezpodstawnie, że Warszawa jest za słaba na „politykę neojagiellońską", że przy każdej okazji daje się ograć Moskwie. Biografia Okińczyca pokazuje, że nie zawsze – i że nowoczesnym wilniukom zafascynowanym spuścizną Rzeczypospolitej Obojga Narodów, zaczytującym się „Kulturą" i książkami Zbigniewa Brzezińskiego, udało się przejąć inicjatywę z rąk „kremlowskich Polaków", gotowych u progu niepodległości Litwy – a i później – zakwestionować jej granice w imię marzenia o „autonomii", funkcjonującej pod protektoratem Moskwy.