Dorota Haładyn jest przekonana – bandyta zostanie złapany. To kwestia dnia, dwóch, może trzech. Ale zanim do tego dojdzie, trzeba zdobyć wiedzę. Dlatego Babska Agencja Rozwoju, na czele której stoi, organizuje spotkania z policjantami, instruktorami sztuk walk. Kobiety dowiadują się na nich, że: należy unikać odludnych miejsc, rezygnować z samotnych spacerów, częściej zamawiać taksówki, a w kieszeni nosić gwizdek albo garść soli, którą można sypnąć napastnikowi w oczy.
– W sobotę zaczynamy kurs samoobrony. Mamy profesjonalnego instruktora i salę gimnastyczną w jednej ze szkół. I wszystko za darmo – mówi Haładyn. – Każdy ma jakąś siostrę, żonę, córkę, matkę albo choćby sympatię. Dlatego nikt nie może powiedzieć: „ta sprawa mnie nie dotyczy”.
Zielona Góra się boi. Ale strach zbliżył ludzi do siebie.
Zaczęło się 9 stycznia. Na jednym z osiedli nieznany mężczyzna rzucił się na samotnie spacerującą kobietę. Potem były jeszcze cztery ataki w Zielonej Górze, jeden w sąsiedniej Świdnicy i jeden w oddalonym o blisko 50 km Lubsku. Ofiary mają od 16 do 32 lat. Dwie z nich zostały zgwałcone, a dwie pocięte ostrym narzędziem.
Napady wiele łączy. Bandyta zachodził kobiety od tyłu i zadawał ciosy brzytwą lub nożem. Są także różnice. Do jednego napadu doszło wieczorem, do innego około dziesiątej rano. Mężczyzna atakował w parkach, ale też na klatce schodowej.