- Nie - to były jedyne słowa jakie można było usłyszeć podczas czwartkowej rozprawy w Sądzie Rejonowym w Lublinie od Romana K. W ten sposób duchowny odpowiedział na pytanie czy przyznaje się po czynu zarzucanego mu przez prokuratora. Potem kiwnięciem głowy odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania przed sądem.
Sędzia Katarzyna Żmigrodzka odczytała więc jego zeznania złożone w prokuraturze. Podczas kilku przesłuchań Roman K. także był oszczędny w słowach. "Zarzuty przyjąłem do serca" - powiedział w czasie jednego z nich, a kolejne pytania śledczych zbywał milczeniem.
Ks. Roman K. stanął przed sądem za to, że przez ponad rok bez zgody Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej, razem z ok. 60 zbuntowanymi zakonnicami, przebywał w klasztorze w Kazimierzu Dolnym. Budynek opuścił jesienią 2007 roku w asyście policji, Podczas głośnej eksmisji doszło do przepychanek z funkcjonariuszami, których efektem było oskarżenie duchownego o naruszenie nietykalności osobistej i znieważenie policjantów. W tej sprawie, na początku kwietnia doszło jednak do ugody. Ks. Roman K. zobowiązał się do przeproszenia funkcjonariuszy.
Natomiast - mimo kilku prób - z betankami ksiądz nie może się porozumieć. - Oskarżony nie zaakceptował warunków Zgromadzenia, choć niejednokrotnie były one łagodzone. Żałuję, że się nie udało - powiedział dziennikarzom Łukasz Lewandowski, pełnomocnik betanek, które występują w sądzie w roli oskarżyciela posiłkowego. Jakie to były warunki? - Tajemnica mediacji - odpowiadali zgodnie mecenas Lewandowski oraz obrońca księdza - Maciej Kalinowski. Obie strony zapowiedziały gotowość do dalszych rozmów o ewentualnym porozumieniu. Jeśli jednak do niego nie dojdzie, to ks. Romanowi K. grozić będzie nawet rok więzienia.