Kiedy w dniu Święta Niepodległości Zdzisław Arlet, członek zarządu Fiat Auto Poland i dyrektor tyskiej fabryki, odbierał na Zamku Królewskim w Warszawie z rąk wicepremiera Waldemara Pawlaka tytuł Znakomitego Przywódcy, grupa kilkudziesięciu mężczyzn w kominiarkach skandowała "Tyran! Dyktator! Do Korei Północnej!". Jeden trzymał transparent z hasłem: "Dla prezesa Fiat cacy, a w zakładzie obóz pracy".
Nie był to polityczny happening, ale demonstracja pracowników fabryki Fiata Auto Poland w Tychach. Dlaczego założyli kominiarki? – Bo ja bym już w zakładzie nie pracował – mówi jeden z demonstrantów.
Cztery miesiące później, 10 lutego, ktoś na dwóch zmianach – nocnej i porannej – zniszczył dziesiątki nowych aut. Na karoseriach odkryto rysy jak od gwoździa, wgniecenia na dachach jak od pięści. – Ludzie w Fiacie od tej "jakości" wariują – mówi jeden z długoletnich pracowników. Sprawę ujawniają dziennikarzom związkowcy z Sierpnia 80. Dyrekcja Fiata zaprzecza, by doszło do sabotażu – wisi nad nią wizerunkowy skandal. Ale dowodem są e-maile, jakie rozsyłają sobie kierownicy zmiany.
Tyska fabryka jest najlepiej ocenianym zakładem Fiata na świecie i największą fabryką tej firmy w Europie.
Wybucha wojna związkowców z dyrekcją. – Przypisali nam ten sabotaż – mówi Franciszek Gierot, szef Sierpnia 80 w tyskim zakładzie.