Detektyw Krzysztof Rutkowski jedzie po bandzie

Jedni uważają, że Krzysztof Rutkowski to bezwzględny typ, żerujący na ludzkiej tragedii. Inni, że należy mu się nagroda

Publikacja: 18.02.2012 00:01

Detektyw Krzysztof Rutkowski jedzie po bandzie

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Dzięki sprawie rzekomego porwania półrocznej Magdy z Sosnowca Rutkowski znów znalazł się w centrum bieżących wydarzeń. Przez kilka dni nie wychodził z telewizyjnych studiów kolejnych stacji.

– Odniosłem sukces, i ja to wiem. Świetnie się czuję. Bohaterem jesteś dopóty, dopóki się nim sam czujesz – komentował po tym, jak ogłosił, że Katarzyna W., matka dziecka, która wcześniej opowiadała o porwaniu córki, przyznała, że od ponad tygodnia dziewczynka nie żyje, a historię z porwaniem zmyśliła. Stacje telewizyjne pokazały wówczas film, na którym Rutkowski wymusza na matce przyznanie się, że dziecko zginęło w nieszczęśliwym wypadku (taki zarzut ma obecnie Katarzyna W., prokuratura wciąż jednak bada sprawę).

Brak etyki Rutkowskiemu zarzuca policja.

– Został zrobiony show. Mieliśmy do czynienia, i dalej mamy, z szopką. Zabrakło tu etycznego działania. Rodzina Magdy zawierzyła panu i prawdopodobnie rodzina też panu podziękuje za to, że emocjonalnie rozjechał ją pan walcem – stwierdził Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji w TVN24.

– Moje działania nic nie utrudniły, bo wy nie zrobiliście nic – ripostował Rutkowski. Zarzucił policji opieszałość. Jak przekonywał – to właśnie jego praca pomogła śledczym i doprowadziła do ujawnienia prawdy.

Rutkowski w latach 80. jako młody chłopak służył w Milicji Obywatelskiej, należał też do warszawskiego oddziału ZOMO

Facet w ciemnych okularach

Jego znakiem rozpoznawczym są ciemne okulary („noszę je, bo mało śpię" – tłumaczył ostatnio w jednym z wywiadów), szybkie samochody z niebieskimi kogutami i umięśnieni pracownicy w kominiarkach, z którymi jeździ na akcję. Gra twardego szeryfa, ostatniego sprawiedliwego, który w jego przekonaniu robi czarną robotę za policję i prokuraturę.

Karierę prywatnego detektywa rozpoczął na początku lat 90. w Austrii. Tam wraz z żoną założył przedstawicielstwo agencji ochrony Sekuritas, później już w Polsce własną firmę detektywistyczną.

Nie był to odosobniony przypadek, jeśli chodzi o funkcjonariuszy, którzy nagle po upadku komunistycznego systemu nie bardzo wiedzieli, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rutkowski w latach 80. jako młody chłopak służył w Milicji Obywatelskiej, należał też do warszawskiego oddziału ZOMO. Pod koniec lat 80. dostał stanowisko dyrektora agencji ochroniarskiej Sekuritas.

Lata 90. to dla Rutkowskiego czas wielkiej aktywności. Angażuje się aktywnie w poszukiwania zaginionych osób. Z różnym skutkiem – raz pomagał, często szkodził.

– Był czas, że do komendy wojewódzkiej w Radomiu wchodził jak do siebie. Znał policjantów, rozmawiał, znał masę osób. Aż w końcu wszyscy dostaliśmy zakaz utrzymywania z nim kontaktów. Chyba komendant wtedy zdecydował, że tylko ówczesny naczelnik Wydziału Kryminalnego może rozmawiać z Rutkowskim – opowiada jeden z funkcjonariuszy pamiętających tamte czasy. Plamą na honorze detektywa jest głośna w tamtym czasie sprawa Jacka Bochińskiego, historyka sztuki oskarżonego o napad rabunkowy. W 2001 r. napadnięty został Tadeusz K., który twierdził, że widział twarz napastnika przebranego za policjanta. Jak się okazało, Bochińskiego wytypował i podsunął policji Krzysztof Rutkowski. Po kilku latach procesu historyka uniewinniono, a sprawa jest uważana za jedną z największych pomyłek organów ścigania.

W 2001 r. detektyw nawiązuje romans z Samoobroną i zostaje posłem z ramienia tej partii. Już wcześniej miał ambicje polityczne – w 1993 r. bez powodzenia kandydował do Sejmu z listy BBWR. Bryluje w mediach, nawiązuje współpracę z TVN, który emituje akcje Rutkowskiego w programie „Detektyw".

W tym czasie (2001) wielkie nadzieje wiązała z wynajęciem jego biura rodzina Olewników, po uprowadzeniu ich syna Krzysztofa.

Dzisiaj Olewnikowie są z Rutkowskim na wojennej ścieżce. Włodzimierz Olewnik – biznesmen z branży mięsnej, który zaangażował Rutkowskiego do poszukiwań syna, nie zostawia na nim suchej nitki. Zresztą na miejscu – jak mówił – sam słynny detektyw wcale się nie pojawiał, a przysyłał jedynie swoich pracowników. Po latach rozgoryczony Olewnik zarzucił Rutkowskiemu, że wyłudził od niego około miliona złotych, i nazwał detektywa w mediach „typowym oszustem".

Rutkowski uznał to za pomówienie i wytoczył Olewnikowi proces (ruszył w zeszłym roku). Olewnik nie zamierza się godzić, a w sądzie twierdził, że powiedział to po to, by detektyw Rutkowski nie „szkodził innym ludziom i żerował na ich tragedii". –Uważam, że miałem prawo tak powiedzieć, znając dowody. To, że moje twierdzenia są prawdziwe, chcę wykazać przed sądem dowodami. Uważam się za oszukanego – oświadczył Olewnik.

Rutkowski utrzymuje, że wziął jedynie kwotę 20 tys. zł, na którą wystawił fakturę za miesięczne usługi detektywistyczne w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika.

Rutkowski zawsze działał na granicy prawa, a nieraz ją przekraczał. W 2005 r. echem odbiła się jedna z jego akcji, gdy ubrani w kuloodporne kamizelki funkcjonariusze biura weszli w czasie lekcji do szkoły podstawowej w Książenicach na Śląsku i na oczach dzieci i nauczycielki zabrali siedmioletniego chłopca. To wywołało panikę. Jak się okazało, Rutkowskiego zaangażowała matka chłopca, która miała sądowy nakaz odebrania go ojcu. Akcją zainteresowała się prokuratura. W tym samym czasie przeprowadził jeszcze inną akcję, za którą dostał potem zarzuty. Detektywa wynajęło małżeństwo, które nie umiało sobie poradzić z kobietą, od której pożyczyło kilkanaście tysięcy złotych, a która miała sfałszować umowę pożyczki i żądać zwrotu ponad 100 tys. zł. Rutkowski urządził prowokację. Dłużnicy przekazali kopertę z pociętymi kawałkami gazet znajomemu kobiety. Ludzie Rutkowskiego natychmiast, niczym komandosi, rzucili go na ziemię i skuli kajdankami. To samo zrobili z żądającą zwrotu długu kobietą i przypadkowym mężczyzną.

Bez licencji i biurokracji

Na dobre Rutkowskiemu grunt pod nogami zaczął palić się jednak w 2006 r. Został wtedy zatrzymany w związku ze śledztwem dotyczącym mafii paliwowej. Trafił do aresztu na 10 miesięcy, wyszedł za kaucją. Prokuratura podejrzewała go o pranie brudnych pieniędzy (2,5 mln zł pochodzących z nielegalnej produkcji benzyny) oraz współpracę ze śląską mafią paliwową, powoływanie się na wpływy w Sejmie, prokuraturze i CBŚ. Wyroku w tej sprawie nie ma, proces trwa.

Rutkowski dostaje zakaz prowadzenia usług detektywistycznych. Trzy lata później traci także licencję.

– Licencja została mi odebrana, bo pomagałem ludziom w taki sposób, jaki umiałem. Moi ludzie zatrzymywali bandytów, z którymi policja i prokuratura słabo sobie radziły – tłumaczył potem Rutkowski.

– Niezależenie od tego, jak Rutkowski jest oceniany, pewnej wiedzy nie sposób mu odmówić – uważa Marcin Popowski. – On nie działa sztampowo, zna policyjne procedury, a jako firma zewnętrzna nie musi się do nich stosować. Nie ma nad sobą szefów i nie jest ograniczony biurokracją, więc często może podejmować decyzje szybciej – podkreśla.

Wtedy wydawało się, że jego kariera na dobre legła w gruzach. – Ponieważ nie ma licencji, nie może sam wykonywać czynności określonych w ustawie dotyczącej usług detektywistycznych, a więc np. uzyskiwać od osób informacji, zbierać ich i przetwarzać – twierdzi Małgorzata Woźniak, rzeczniczka MSW.

Jednak Rutkowski i na to znalazł sposób. Ani myślał bowiem znikać z życia publicznego. Jak zatem funkcjonuje? Ma udziały w spółce Rutkowski Biuro Detektywistyczne Security-Service, która 7 października 2004 r. została wpisana do prowadzonego przez ministra spraw wewnętrznych rejestru działalności regulowanej w zakresie usług detektywistycznych. Firma posiada koncesję na usługi detektywistyczne oraz w zakresie ochrony osób i mienia.

– Rutkowski nie ma licencji i nie może podejmować czynności detektywistycznych polegających na uzyskiwaniu informacji o osobach czy zdarzeniach lub poszukiwać osób zaginionych lub ukrywających się ani zbierać informacji w sprawach w których toczy się śledztwo. Ale mogą to robić jego pracownicy mający licencje. On natomiast daje twarz, jest marką firmy i ma prawo pokazywać się w mediach i przekazywać informacje od swoich detektywów, chroniąc ich tożsamość – tłumaczy Marcin Popowski, prywatny detektyw z Warszawy.

Dla kamer zrobi wiele

Rutkowski znów skupił się na medialnie głośnych sprawach– jak choćby tej dotyczącej zaginionej Iwony z Sopotu. To bowiem gwarantowało rozgłos i obecność kamer. Ale kiedy sprawa nie rokowała natychmiastowego sukcesu, szybko się z niej wycofywał. W sprawie Iwony z Sopotu przez jakiś czas był obecny w mediach, ale zagadki zniknięcia dziewczyny nie rozwiązał. Po cichu wyjechał, prokuratura umorzyła śledztwo.

– On jest showmenem. Lubi mówić o sobie dobrze w mediach, chwalić się, umięjetnie nagłaśnia swoje sukcesy. To wskazówka dla policji, że może też powinna zadbać o lepszy PR – mówi dr Katarzyna Korpolewska, psycholog.

Ostatnią głośną historią Rutkowskiego było odbicie dziewięcioletniej Nikoli z domu norweskiej rodziny zastępczej (o odebraniu jej rodzicom zdecydowała norweska gminna organizacja praw dziecka i opieki). Gdy norweska policja szukała polskiego dziecka, do przekazania go rodzinie przyznał się Rutkowski. W swoim stylu zorganizował konferencję prasową, na której wystąpił razem z rodzicami i dziewczynką. – W Norwegii wyłapują dzieci niczym hycle psy, tylko jeszcze biegają bez siatek – obwieścił. Rodzice płakali i dziękowali mu za pomoc.

Podobnie jest dziś w sprawie półrocznej Magdy. Podczas gdy policja i eksperci zarzucają Rutkowskiemu brak skrupułów i wykorzystywanie ludzkiej tragedii, rodzina nieżyjącego dziecka murem staje za detektywem. – Dziękuję detektywowi Rutkowskiemu za wsparcie i odnalezienie wnuczki – mówiła babcia półrocznej Magdy. – Gdyby nie pomoc pana Rutkowskiego, mógłbym szukać Magdy jeszcze dziesięć lat – dodawał ojciec.

Nie przeszkadza im nawet to, że Rutkowski po tym, jak Katarzyna W. zeznała, gdzie ukryła zwłoki dziecka (jak się okazało podała wówczas błędne informacje), zaczął obdzwaniać dziennikarzy, którym opowiadał, że widział już ciało i czuł „trupi zapach". – Rutkowski był blisko tej rodziny, zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa, zdobył zaufanie, które potem wykorzystał.  Jednocześnie mówiąc, że policja działa niesprawnie, nastawił ich przeciko policji, która teraz ta rodzina atakuje – ocenia dr Korpolewska.

– Wrócił z przytupem i trzeba przyznać, że zrobił policji psikusa. Głośno powiedział o tym, co odkrył: że nie było żadnego porwania i to matka stoi za śmiercią dziecka. Poczuł, że może zabłysnąć i wrócić na salony – mówi jeden z policjantów z Mazowsza, którego trudno posądzić o sympatię do Rutkowskiego.

Tekst z tygodnika Uważam Rze

Dzięki sprawie rzekomego porwania półrocznej Magdy z Sosnowca Rutkowski znów znalazł się w centrum bieżących wydarzeń. Przez kilka dni nie wychodził z telewizyjnych studiów kolejnych stacji.

– Odniosłem sukces, i ja to wiem. Świetnie się czuję. Bohaterem jesteś dopóty, dopóki się nim sam czujesz – komentował po tym, jak ogłosił, że Katarzyna W., matka dziecka, która wcześniej opowiadała o porwaniu córki, przyznała, że od ponad tygodnia dziewczynka nie żyje, a historię z porwaniem zmyśliła. Stacje telewizyjne pokazały wówczas film, na którym Rutkowski wymusza na matce przyznanie się, że dziecko zginęło w nieszczęśliwym wypadku (taki zarzut ma obecnie Katarzyna W., prokuratura wciąż jednak bada sprawę).

Brak etyki Rutkowskiemu zarzuca policja.

– Został zrobiony show. Mieliśmy do czynienia, i dalej mamy, z szopką. Zabrakło tu etycznego działania. Rodzina Magdy zawierzyła panu i prawdopodobnie rodzina też panu podziękuje za to, że emocjonalnie rozjechał ją pan walcem – stwierdził Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji w TVN24.

– Moje działania nic nie utrudniły, bo wy nie zrobiliście nic – ripostował Rutkowski. Zarzucił policji opieszałość. Jak przekonywał – to właśnie jego praca pomogła śledczym i doprowadziła do ujawnienia prawdy.

Pozostało 88% artykułu
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany
Kraj
Posłowie napiszą nową definicję drzewa. Wskazują na jeden brak w dotychczasowym znaczeniu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii