Pogłoski o politycznej śmierci Leszka Millera znów mogą się okazać przedwczesne. „Żelaznego kanclerza" lewicy pogrzebać miały już: kwestia tzw. pożyczki moskiewskiej, późniejsza afera Rywina czy odejście z SLD i start z list Samoobrony Andrzeja Leppera. Mimo problemów Millerowi zawsze udawało się jednak wracać i pełnić najważniejsze funkcje w kraju czy partii.
Tym razem w polityczny niebyt lidera SLD miała wpędzić klęska Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich. To Miller przeforsował jej kandydaturę na spotkaniu zarządu partii i wspierał ją przez niemal całą kampanię. Po kompromitującym wyniku (2,4 proc.) w partii pojawiły się plany buntu i zmiany lidera. Ostatecznie skończyło się na odejściu grupki działaczy z Grzegorzem Napieralskim na czele.
Millerowi nie pomagały też dołujące sondaże, w których SLD przez tygodnie notował wyniki poniżej progu wyborczego. Szef partii postawił na ucieczkę do przodu i zgodził się na negocjacje z innymi lewicowymi ugrupowaniami, których zwieńczeniem jest wspólna lista Zjednoczonej Lewicy. Tę misję powierzył młodszym działaczom Sojuszu, m.in. Paulinie Piechnie-Więckiewicz, Krzysztofowi Gawkowskiemu czy Dariuszowi Jońskiemu. I ten pomysł na razie przynosi efekty.
Mimo początkowych obaw negocjacje nie wywołały większych konfliktów, a najważniejsi gracze zawarli porozumienie. Kolejne sondaże wskazują też na stabilne poparcie dla lewicowej koalicji – Zjednoczona Lewica regularnie osiąga ok. 8 proc. Choć Miller i Janusz Palikot znani są z wzajemnej antypatii, w kampanii trzymają nerwy na wodzy. Między innymi w tej zgodzie klucza do sukcesu upatruje Michał Kabaciński, jeden z liderów Ruchu Palikota. – Ludzie zobaczyli, że my się ze sobą po prostu nie kłócimy. W PiS wycina się Mastalerka, w PO Zalewskiego, a u nas są zgoda i pokój. To samo w sobie jest wartością – tłumaczy poseł RP.
Rzeczywiście, większość potencjalnych konfliktów została zduszona w zarodku. Uczestniczący w sojuszu Zieloni dostali obiecane jedynki w Szczecinie i Wrocławiu.