– Ciągły potok ludzi, z odległości wielu kilometrów widać długą kolejkę samochodów, które czekają na wyjazd. Ludzie uciekają z tym, co mogli zabrać, wepchnąć do samochodów, które udało im się znaleźć – opisuje exodus jeden z Ormian mieszkających w pobliżu drogi łączącej Górski Karabach z Armenią.
W Karabachu mieszkało ok. 120 tys. osób, po dwóch dniach uciekło już nie mniej niż jedna dziesiąta. Jedyna droga z eksklawy prowadzi przez tzw. korytarz lacziński na terytorium Azerbejdżanu, na południe, krętą, górską drogą do Armenii. Od grudnia ubiegłego roku była ona zablokowana przez Azerów. Nagle, nikt dokładnie nie wie dlaczego, została otwarta w niedzielę wieczorem.
– Przez całą noc Stepanakert (stolica Karabachu – red.) wyglądał, jakby ogarnęły go płomienie. Ogień był wszędzie, gdzie byś nie poszedł. Miasto nie spało. Ludzie palili całe swoje życie, wszystkie rzeczy przed opuszczeniem Arcachu (ormiańska nazwa Karabach – red.) – opisuje Meri Asatrian, która wcześniej pracowała w biurze karabachskiego ombudsmena.
Eksplozja na stacji benzynowej w Górskim Karabachu
Wyjazdowi towarzyszył jednak prawdziwy pożar. Na skraju Stepanakertu z nieznanych przyczyn eksplodowała stacja benzynowa. Jak podał rzecznik praw obywatelskich Gegham Stepanian, zginęło co najmniej 68 osób, 105 jest zaginionych, a blisko 300 odniosło obrażenia. Wcześniej część mediów, powołując się na dane resortu zdrowia Armenii, informowała, że liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 125. Przed stacją stała długa kolejka samochodów, władze obiecały bowiem każdemu wyjeżdżającemu po pięć litrów bezpłatnej benzyny.