– Nasze dni są piekłem. Wczoraj ostrzeliwali nas 14 godzin: z moździerzy, haubic, katiusz. Przyleciały nawet dwa samoloty – mówił we wtorek dziennikarzom jeden z ukraińskich oficerów z frontu w Donbasie.
Na całej długości frontu na Ukrainie – od Charkowa poprzez Donbas po Zaporoże i Chersoń – od piątku narasta rosyjski ostrzał ukraińskich pozycji. W poniedziałek wieczorem był już tak intensywny, że przedstawiciele ukraińskich władz (najpierw wojskowi, a potem i prezydent Zełenski) poinformowali, iż rozpoczęła się oczekiwana od trzech tygodni rosyjska ofensywa.
Tysiące żołnierzy w stepach
We wtorek potwierdził to rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. O dziwo, nic na ten temat nie powiedział najbardziej zainteresowany szef resortu obrony Siergiej Szojgu, który pojawił się również we wtorek – po raz pierwszy od trzech tygodni. W Moskwie krążyły uporczywe plotki, że pod koniec marca, udając zawał, dał się zamknąć w szpitalu, byle tylko nie mieć nic wspólnego z ofensywą na Ukrainie, którą podobno uważa za z góry przegraną. – USA i podległe im państwa robią wszystko, by maksymalnie przedłużyć operację specjalną (tak w Rosji oficjalnie nazywana jest wojna z Ukrainą – red.) – powiedział jedynie.
Czytaj więcej
„Wszyscy mówią, że rosyjski prezydent potrzebuje czegoś, aby defilada w dniu 9 maja miała rację bytu. Ale nawet jeśli Władimirowi Putinowi uda się zająć tereny Doniecka i Ługańska, nie będzie to oznaczać końca wojny. Tylko przerwę na podreperowanie armii i ponowny atak na Kijów” – mówi Andrzej Łomanowski z działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”.
Według ukraińskiego wywiadu do ofensywy Rosjanom udało się zebrać do 65 tys. żołnierzy. Zachodni analitycy oceniają, że może być ich jednak nawet 80 tys. Ponadto jeszcze ok. 10 tys. Rosjan oblega nieugięty Mariupol, a kolejne 20 tys. rozmieszczonych jest na pozostałych odcinkach granicy z Ukrainą.