Na koniec sezonu sejmowego politycy zafundowali nam w pigułce wszystko to, co przynosiło im rozgłos od początku tej kadencji. Czy może raczej trzeba by powiedzieć – złą sławę.
Główny rozgrywający, czyli obóz większości, po raz kolejny udowodnił, że gotów jest na wszystko, byle osiągnąć własne polityczne cele. Kolejna eskalacja, kolejne zmiany w prawodawstwie, w Sądzie Najwyższym, kolejne ograniczenie niezawisłości sędziów i uzależnienie ich zawodowej ścieżki od sterowania przez polityczną Krajową Radę Sądownictwa. Wszystkie te zmiany robione są w dodatku tylko po to, żeby szybciej można było przedstawić prezydentowi odpowiedniego kandydata na I prezesa Sądu Najwyższego. Dlaczego PiS wcześniej o tym nie pomyślał, kiedy pisał projekty ustaw o SN? Kto znowu odwalił taką fuszerkę?
Czytaj także: Siłowa zmiana prawa
To nie koniec. Mieliśmy też kolejne przekroczenie granicy dobrych obyczajów parlamentarnych przez posła Stanisława Piotrowicza, który nie pozwolił dokończyć sprawozdania rzecznikowi praw obywatelskich, bo nie podobało mu się to, co Adam Bodnar ma do powiedzenia o TK. Granicę przekroczyła też Krystyna Pawłowicz, pisząc o lewej stronie sali sejmowej, że to hołota, a potem powtarzając to określenie podczas obrad. Swoje trzy grosze dorzucił też znowu marszałek Marek Kuchciński, karząc trójkę posłów koła liberalno-społecznego zakazem wjazdu samochodem na teren Sejmu. Powód? Podobno poprzedniego dnia wwieźli tam dwie osoby, które potem zorganizowały pikietę. Mało?
Nawet zwierzęta na fermach nie mogą liczyć na zmiłowanie z okazji końca roku sejmowego, bo minister rolnictwa oznajmił, że nie będzie zmian zapowiadanych przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, które miały świadczyć o tym, czy ktoś ma serce, czy nie. Lobby futrzarskie i zaplecze ojca Rydzyka znów wygrali.