Ale partia rządząca jednak sporo zainwestowała w te wybory. Nie pomógł przyjazd do Rzeszowa Jarosława Kaczyńskiego (choć mylił w wystąpieniu Rzeszów ze Szczecinem, ale była to jakaś choroba tych wyborów – politycy PO przekonywali, że walczą o prezydenturę... Wrocławia).

Wynik kandydata partii Zbigniewa Ziobry poniżej 10 proc, tuż za kandydatem Konfederacji, pokazują, że nawet w tak prawicowym regionie jak Podkarpacie, w tak prawicowym mieście (Andrzej Duda rok temu o punkt procentowy wygrał w Rzeszowie z Rafałem Trzaskowskim) kandydaci prawicy przegrywają z kandydatem popieranym przez zjednoczoną opozycję.

Ale mimo tego, że PiS nic realnie nie stracił, wybory te są dla niego poważnym problemem. Bo symboliczne zwycięstwo opozycji może mocno wpłynąć na morale po stronie obozu antypisowskiego. Wszak jeszcze niedawno wydawało się, że PiS pozamiatał scenę polityczną propozycjami Polskiego Ładu, a opozycja zakiwała się w sporach przy okazji głosowania nad ratyfikacją Europejskiego Funduszu Odbudowy. Dobra passa PiS nie trwała jednak zbyt długo, prezes Kaczyński tak zajęty jest wycinaniem Jarosława Gowina ze Zjednoczonej Prawicy i ulubionymi gierkami politycznymi, że nie miał nawet czasu porządnie zająć się Rzeszowem. Przed PiS zaś kolejny gorący tydzień, w którym tematem numer jeden będzie pytanie, czy uda mu się zachować większość i wygrać z opozycją głosowanie nad kandydatką na rzecznika praw obywatelskich. Zwycięstwem w Rzeszowie – powtórzymy, że pod warunkiem, że exit poll się potwierdzi – opozycja dostaje kolejne punkty w rozgrywce z PiS. Zjednoczona Prawica dostała więc na własne życzenie w Rzeszowie lanie, zaś opozycja pokazała, że jeśli umiejętnie wykorzysta swoje zasoby, przede wszystkim prezydentów dużych miast, którzy wspierali Fijołka, może sprawić PiS przykrą niespodziankę.