Składając do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej wniosek o stwierdzenie niemożności pełnienia funkcji przez rzecznika praw obywatelskich po upływie kadencji, PiS chciało, po pierwsze, pozbyć się nielubianego przez siebie prof. Adama Bodnara, który – jak uznali politycy – sypał piach w tryby dobrej zmiany, a po drugie, TK miał być też straszakiem na opozycję: jeśli nie pójdziecie na jakiś kompromis i nie poprzecie wreszcie naszego kandydata, postawimy na swoim – najpierw pozbędziemy się Bodnara, a potem stworzymy ustawę o kadłubkowym RPO.
Tyle że takie postępowanie PiS do złudzenia przypomina sprawę ustawy aborcyjnej. Nie mogąc znaleźć w Sejmie większości, która zmieniłaby prawo, PiS posłużyło się Trybunałem. I TK zadanie wykonał. Jak pamiętamy, październikowa decyzja problemu nie rozwiązała, wręcz przeciwnie, stała się początkiem poważnych kłopotów. Teraz może być podobnie, bo decyzja Trybunału tylko pozornie rozwiązuje problem. Owszem, PiS pozbędzie się Bodnara, ale kłopoty zaczną się piętrzyć. Nawet jeśli ktoś z senatorów opozycji wahał się, czy poprzeć dr. Bartłomieja Wróblewskiego, po decyzji TK znacznie trudniej mu będzie podnieść rękę za kandydaturą posła PiS, by nie zostać oskarżonym o współudział w demontażu ostatniego niepisowskiego bastionu.
Na dodatek Jarosław Kaczyński wcale nie może być pewien większości już nie tylko w Senacie, ale też w Sejmie. Po odejściu z Klubu PiS posła Porozumienia prof. Wojciecha Maksymowicza spodziewane są kolejne. Porozumienie Jarosława Gowina nie ma interesu w tym, by w ciemno poprzeć ustawę, która de facto ograniczy ochronę praw człowieka i obywatela w Polsce. Wszak koalicja od pewnego czasu trzeszczy w szwach i choć dziś posłowie Arkadiusz Mularczyk i Marek Ast prężą muskuły w imieniu Zjednoczonej Prawicy, ona dawno zjednoczona nie jest. I nie ma gwarancji, że do czasu, gdy taka ustawa trafi pod obrady, będzie jeszcze trwać. Może się okazać, że wyrok TK będzie łabędzim śpiewem, ostatnią demonstracją potęgi PiS.
Decyzja Trybunału ma jeszcze jeden skutek uboczny. Zdjęcie z urzędu Bodnara paradoksalnie, zamiast go pogrążać, daje mu najlepszy z możliwych mandatów na lidera opozycji, przepustkę do pierwszej politycznej ligi. Tak jak u Mickiewicza umarł Gustaw i narodził się Konrad, tak decyzją TK umarł Bodnar jako RPO, a narodził się jako jeden z najpoważniejszych graczy na scenie politycznej. Czy rzeczywiście taki był cel Jarosława Kaczyńskiego?