U nas jednak wpływ brukowców okazał się znacznie mocniejszy. Politycy bardzo szybko weszli w konwencję proponowaną przez "Fakt" i "Super Express". Bulwarówki natchnęły poważnych – wydawałoby się – ludzi do zupełnie niepoważnych zachowań.

Znany biznesmen wspierający wysoką kulturę stał się pajacem, który co drugi dzień w telewizji śmieszy, tumani i przestrasza. Można by przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby nie to, że sprowadzanie polityki do kloaki nie wygląda na solowe działania Janusza Palikota, ale na całkiem racjonalną grę jego partii. Jednak w Platformie przynajmniej wiedzą, że takie zachowanie kompromituje, i do działań specjalnych zawsze wystawiają cudaka z Lublina.

W partii konkurencyjnej nie ma materiału na Palikota. Okazało się jednak, że jego przykład jest zaraźliwy. W tę rolę ni stąd, ni zowąd wcielił się sam szef Prawa i Sprawiedliwości.

Nie wiadomo, z jakiego powodu Jarosław Kaczyński nagle zaatakował swojego wieloletniego przyjaciela, dziś zmarginalizowanego już polityka, Ludwika Dorna. Najpierw powiedział o "wielostronnym kryzysie osoby" swojego byłego kolegi, zastępcy w rządzie i partii. Potem już opowiadał wprost o jego alimentach, zmienianiu żon i o tym, ile powinien zarabiać.

Były premier i lider opozycji rozprawiający o wysokości alimentów, jakie płaci były wicepremier, dochodzi do miejsca, do którego sprowadził politykę Janusz Palikot. Trudno zrozumieć, co kierowało szefem PiS. Szkodzi sobie, szkodzi swojej partii, ośmiesza publiczną debatę. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z "wielostronnym kryzysem" polskiej polityki.