To, że nie wierzyliście jemu, nie dziwi, ale tu chodzi o utratę wiary w jego umiejętności! A przecież to nie jest Józef Oleksy, by tylko obiecywał, że naczyta się w brzytwę, a potem zniknął jak rapier w pochwie.
"D. Miro is hero" – mawiają w Białym Domu, odkąd były minister sportu stwierdził, że "Bush gra w golfa, Obama gra w golfa", a on z księciem hazardu też grał, bo "kocha golfa i koniec". Czyj koniec kocha, już się nie dowiemy, bo zapomniał, ale na pewno nie swój. Lejdis and Testosterons, Miro powrócił!
I od razu z rekordem świata. Pewnie, że miał zadatki. Już wkrótce po wybuchu afery hazardowej, po której stracił stanowisko, zasłaniał się wyjątkową niepamięcią. Przyciskany przyznał, że po raz ostatni widział się z ruletkowym baronem w maju, a potem okazało się, że jednak we wrześniu. Przekuć porażkę w sukces – oto jedna z wielu dewiz Mira. Wiadomo, że pamięć można poprawić dzięki ćwiczeniom, więc postanowił pójść w kierunku przeciwnym. Dziś nie potrafi już pewnie zliczyć do czterech, a co będzie po wyborach?
Bo Miro, jak donosi prasa, kandyduje do Sejmu z ramienia partii wyśrubowanych jak jasny gwint standardów, czyli Platformy Obywatelskiej. Zapomniał, że "polityka jest takim okrutnym zwierzakiem, który potrafi zjadać ludzi po prostu". Nie pamięta, że "gardzi polityką", i w dzikim kraju, a konkretnie w Łodzi, znowu będzie się ubiegał o mandat.
"Kolegów nie zostawia się w biedzie" – wyjaśnia inny poseł należący do władz PO. I dodaje: "Miro dwoił się i troił, żeby dostać się do ucha Tuska i Schetyny". Szkoda, że kamery nie wychwyciły tych momentów, gdy były minister próbuje dostać się do małżowin, a może i trąbek Eustachiusza najważniejszych ludzi w państwie.