Zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej" stwierdza: „Jesteś pożywką dla mediów. Wiedzą, że największym wrogiem Lecha Wałęsy jest sam Lech Wałęsa. 'Pozwólcie mu mówić, to sam się załatwi', 'Patrzcie, co on wygaduje!'. Twoim kosztem mieli się temat, który nie jest żadnym tematem. Rośnie oglądalność, klikalność, nakład... Nie daj się, Wodzu, sprowadzać do roli dodatku do reklamy! Lechu, jak tylko 'przestaniesz się klikać', to Cię porzucą i znajdą sobie inną ofiarę".
Dziękuję Jarosławowi Kurskiemu za te argumenty. Proponuję, żeby zawartą w nich logikę odnieść też do innych sytuacji. Chodzi jednak tym razem o sytuacje, w których „temat mielą" takie media jak „Newsweek" czy sama „Wyborcza". Bo weźmy chociażby duchownych katolickich, którzy krytykują Watykan za to, że doktryna moralna Kościoła – a przynajmniej wyrażający ją język – nie idzie z „duchem czasu", albo narzekają na Konferencję Episkopatu Polski z powodu tego, że wciąż nie zakneblowała ust znanemu toruńskiemu redemptoryście. Duchowni ci są tak długo potrzebni mediom, jak długo bulwersują, skandalizują lub po prostu przykuwają czymkolwiek uwagę czytelników. Jeśli tylko staliby się skromnymi duszpasterzami pokornie ewangelizującymi swoich wiernych nikt by się już nimi nie interesował.
Dlatego, Ojcze Ludwiku, Księże Adamie, Księże Wojciechu, warto Was napuszczać na biskupów, bo wtedy przynajmniej coś się dzieje. Jak tylko przestaniecie jechać po bandzie, wysokonakładowe tytuły o Was zapomną. Nieprawdaż, Panie Redaktorze?