Kimkolwiek jest napastnik, z czyjejkolwiek inspiracji działał, jeden człowiek i jego idiotyczny wygłup nie powinny wpływać na nasze stosunki z sąsiadem.
Oddzielną sprawą jest odpowiedzialność ludzi, którzy ochraniają głowę państwa polskiego. I ocena jakości pracy BOR-u oraz jego ukraińskiego odpowiednika w ogóle.
Nie pierwszy raz polski prezydent zostaje zaatakowany jajkiem. W 1997 r. dwóch Polaków rzuciło jajkami w stronę odwiedzającego Paryż prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Trafieni zostali wówczas pierwsza dama, szef protokołu MSZ oraz kilku oficerów BOR. Za ten incydent zapłacił stanowiskiem ówczesny szef Biura Ochrony Rządu.
Nie mam pojęcia, czy i tym razem szef BOR powinien odejść. Nie jestem zwolennikiem polowań na dymisje. Wiem natomiast, że incydent w Łucku świadczy o dużo poważniejszym niż wydarzenia w Paryżu złamaniu zasad bezpieczeństwa.
Napastnik nie rzucił tym razem jajkiem z odległości, lecz zdołał podejść do samego prezydenta i rozbić mu je na plecach – banalne i nie zawsze uzasadnione w takich przypadkach pytanie, „a co by było, gdyby to był nóż, nie jajko..." nabiera w tych okolicznościach znaczenia nie tylko realnego, ale zasadniczego.