Największym obrońcą pokoju jak wiadomo był Józef Stalin. Hitler, gdyby mu się udało, zapewne przeszedł by do historii jako twórca Pax Germanica, wzorem cesarzy rzymskich, którzy krwawo podbijając pół Europy stworzyli Pax Romana. Oficjalnie pacyfistami byli krwawy kat Nicolae Causescu, brutalny tyran Erich Honecker i upaprany krwią budapesztańskich powstańców Janosz Kadar. Wszyscy zresztą komunistyczni dyktatorzy tworzyli grono liderów „światowego bloku obrońców pokoju".  O pokój walczył Mao ZeDong, a i dziś walczy jego (w sensie ideowym) późny wnuk Kim Dzong Un. Jak wiadomo jego poddani Koreańczycy nie mają co jeść, ale mają za to dużo pokoju.

Dokładnie w tym samym szeregu widzę Władimira Putina, wielokrotnego zwycięzcę w równorzędnych wojnach z narodem czeczeńskim. Widać i jemu zamarzyła się aureola obrońcy pokoju. Poczciwi idioci z nikomu nie znanej Międzynarodowej Akademii Jedności Duchowej i Współpracy Narodów Świata wystąpili z wnioskiem o nagrodę dla Putina do Komitetu Noblowskiego, a ten zamiast natychmiast wyrzucić przez okno wniosek wraz z jego autorami, sprawę ponoć potraktował poważnie.

My jednak nie dajmy się zmylić. Putin jest tyranem. Ma na rękach krew niewinnych ofiar czystek na Zakaukaziu. Podejmował operacje militarne, a Rosją rządzi twardą ręką w sposób, który zdaniem obrońców praw człowieka nie szanuje żadnych światowych standardów w tej dziedzinie. Także jego zaangażowanie w Syrii (co ma być podstawą wniosku noblowskiego) to raczej obrona sojusznika, narodowych interesów Rosji i sabotowanie realnych prób pacyfikowania konfliktów. Już samo zgłoszenie tej kandydatury jest skandalem. Nie widzę w tym nic innego, niż tanie pochlebstwo wobec człowieka, który pewnie budzi się co rano z refleksją: skoro nieudacznik Obama dostał Nobla już na początku swojej pierwszej kadencji, to czemu ja mam go nie dostać na początku trzeciej?

Putin dostanie Pokojową Nagrodę Nobla?