Aż trudno uwierzyć, że im na to pozwolono. Nabuzowani młodzieńcy są w wielu krajach, ale raczej nie dopuszcza się ich do miejsc o specjalnym znaczeniu – w szczególności do strefy dyplomatycznej, wymagającej ochrony i spokoju.
Atakowanie placówek dyplomatycznych to nie jest cywilizowany sposób protestowania przeciw czemukolwiek. I kojarzy się ostatnio raczej z brodatymi islamistami wyładowującymi na konsulatach i ambasadach swoją nienawiść do Zachodu. Ale przez ich ojczyzny przetaczają się rewolucje i wojny domowe, w Polsce już całe szczęście zapomniane.
Race, które poleciały 11 listopada na Ambasadę Federacji Rosyjskiej, mogą spowodować polityczny pożar w Polsce. Umiejętnie kontrolowany przez Moskwę, wykorzystującą znakomicie potknięcia Warszawy.
Polski rząd znalazł się w pułapce. Próbował przepraszać za zajścia pod ambasadą, ale w sposób, który Rosji nie wystarcza. Najpierw premier Tusk wyraził ubolewanie i mówił o „niedopuszczalnym akcie agresji". W późniejszym oświadczeniu MSZ ubolewanie było już głębokie, a doszło jeszcze „zdecydowane potępienie".
Polski ambasador w Moskwie usłyszał, że rosyjski MSZ oczekuje jednak nie ubolewania, ale oficjalnych przeprosin. Ubolewa się za coś, na co nie ma się wpływu, a przeprasza za własne winy. Czyli może za to, że spokojna Warszawa na chwilę mogła się stać Kairem czy Bengazi?