To bardzo łatwo udawać, że ćwierć wieku od upadku komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej, wszystko pozostaje takie samo, jak było. A więc po jednej stronie mamy wolność, demokrację, wolny rynek, Europę, Zachód, mądrość, dobro, prawdę i piękno, a po drugiej – zamordyzm, socjalizm, Azję, Wschód, głupotę, zło, kłamstwo i szpetotę. Na Ukrainie zatem walczy Solidarność z reżimem generała Jaruzelskiego.
Puśćmy więc w zapomnienie pomarańczową rewolucję i to, że z jej skutkami musi się do dziś liczyć Wiktor Janukowycz. Zatkajmy uszy na słowa ukraińskich patriotów, którzy obecnie przestrzegają przed przykładaniem uproszczonych schematów do sytuacji w ich kraju. Nie ma to jak poczuć się misjonarzem słusznej sprawy. I wcielić się w amerykańskich neokonów: dotąd to oni pouczali nas o tym, jak ma wyglądać sprawiedliwe społeczeństwo, teraz my możemy takiej lekcji udzielić Ukraińcom.
Najważniejsze jest bowiem poprzeć walkę demonstrantów z ZOMO, czyli starcie antykomunistów z komunistami. Wtedy nie trzeba niczego analizować. Chociażby tego, że Janukowyczowi nie opłaca się być pachołkiem Rosji, ale Unia Europejska nie przekonała go do tego, że umowa stowarzyszeniowa z nią będzie się Ukrainie bardziej opłacać niż stan obecny, czyli trwanie w szpagacie między Zachodem a Wschodem.
Widać mentalność postkomunistyczna przejawia się nie tylko w syndromie homo sovieticus. Możemy się o jej żywotności przekonać także w przypadku ludzi, którzy myślą, że współczesne podziały polityczne niczym się nie różnią od tych sprzed ćwierćwiecza. Ale od roku 1989 świat się mocno skomplikował. Również na Ukrainie.
Romantyczne obietnice lepszego jutra mają to do siebie, że się nie spełniają. Okrągły stół w Polsce nie wystarczył, żeby ziściła się wizja Lecha Wałęsy o drugiej Japonii. I podobnie umowa stowarzyszeniowa Kijowa z Brukselą nie wystarczyłaby, żeby Ukraina stała się krajem mlekiem i miodem płynącym.