Adam Nawałka dobrze poznał Holendra, został jego asystentem, a teraz idzie w magiczne ślady Beenhakkera. Krzysztof Mączyński czy Thiago Cionek jako reprezentanci Polski już nie wprawiają mnie w nerwowy dygot, patrzę na nich znacznie spokojniej.
Z Beenhakkerem Nawałkę łączy jeszcze jedno: piłkarze pójdą za nim w ogień, może nie wszyscy, ale prawie wszyscy. A na początku kadencji wcale nie było to takie oczywiste – zawodnicy podchodzili do niego nawet trochę lekceważąco. Dziś to już nie do pomyślenia. Nawałka tylko jednego od Holendra się nie nauczył: mediów unika jak diabeł święconej wody.
Drużyna Beenhakera miała swój moment przełomowy w postaci wygranej z Portugalią. Nawałka i jego zespół przeszli do historii, gdy pokonali Niemców i to tuż po zdobyciu przez nich mistrzostwa świata. O awans na Euro 2016 jestem spokojny, choć czeka nas jeszcze wyjazd na rewanż z Niemcami, a także mecz ze Szkocją w Glasgow. Widzę jednak nie tylko trenera-fachowca (i przyznaję, że byłem przeciwny jego zatrudnieniu przez PZPN), ale także pokolenie piłkarzy, którzy są zaprogramowani na zrobienie kariery, a futbol w ich przypadku jest priorytetem, a nie tylko dodatkiem do miłego życia. Nawet Kamil Grosicki, czy Sławomir Peszko ostatnio jakby oprzytomnieli i chyba starają się nadgonić zmarnowane lata.
To nie jest drużyna perfekcyjna. Zbyt mało w niej konsekwencji, zbyt często gra zrywami, wciąż mam wrażenie, że wisi nad nią groźba konfliktów personalnych, ale jednocześnie widzę trenera, który trzyma ją w garści i czuje – jak to ujął niedawno w rozmowie z „Rz" Marcin Żewłakow – „temperaturę grupy".
Nawałka jest świadom braków, stara się wykorzystać te atuty, które ma, dlatego jego zespół, nawet gdy brakuje mu klarownego pomysłu na grę, potrafi wyprowadzić kontrataki i przeszkadzać rywalom. A oprócz tego trener ma po prostu dobrą rękę - czego nie dotknie zamienia w złoto. Milik, Mila, Mączyński – łączy ich nie tylko pierwsza litera nazwiska, również fakt, że powołanie każdego z nich było swego czasu kwestionowane.