Jerzy Haszczyński: Słów ambasadora Andrija Melnyka nie da się tak łatwo wymazać

W czasie, gdy Rosja dokonuje zbrodni wojennych w jego kraju, najsławniejszy ukraiński ambasador relatywizuje zbrodnie banderowców. Mimo szybkiej akcji ratunkowej polityków z Warszawy i Kijowa wypowiedzi Andrija Melnyka mogą zostać z nami dłużej, podkopując wzajemne zaufanie.

Publikacja: 01.07.2022 10:24

Memoriał Żołnierzy Ukraińskiej Armii Halickiej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie

Memoriał Żołnierzy Ukraińskiej Armii Halickiej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie

Foto: PAP/Karina Sało

Andrij Melnyk specjalizował się dotychczas w krytykowaniu Niemiec, gdzie jest ambasadorem od wielu lat. Jest celebrytą, prawie nie wychodzi z niemieckich studiów telewizyjnych i radiowych. Tym razem w czasie wywiadu z zapałem bronił Stepana Bandery. Ludobójstwo dokonane na Polakach przez UPA to dla niego odwet za prześladowania Ukraińców w Polsce przed drugą wojną i poza tym nic wyjątkowego: Polacy też mordowali, w tej samej skali, teraz zaś sprawę wykorzystują politycznie… A Moskwa do dzisiaj narzuca fałszywą narrację o mordowaniu przez banderowców wielu tysięcy Żydów.

Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę trudne kwestie historyczne zostały wyciszone, miały wreszcie przestać psuć stosunki między naszymi narodami. Dlatego słowa sławnego, doświadczonego dyplomaty wywołały taki szok i oburzenie. Zdając sobie sprawę z konsekwencji dla misternie i z poświęceniem budowanego w czasie wojennej próby sojuszu Warszawy i Kijowa, do akcji ratunkowej ruszyła polska dyplomacja. Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau i minister Jakub Kumoch z pałacu prezydenckiego uspokajali sytuację na Twitterze: ukraiński MSZ zdystansował się od Melnyka, szybko interweniował.

Czytaj więcej

MSZ Ukrainy odcina się od słów swojego ambasadora o Banderze i Polakach

Resort dyplomacji w Kijowie uznał wypowiedzi ambasadora za prywatną opinię, która nie jest zgodna ze stanowiskiem MSZ. Dziwne, że takie są prywatne opinie ambasadora. Pasują do nacjonalistycznego publicysty czy radykalnego działacza, a nie dyplomaty. Prywatnie obawiam się, że nie przestaną budzić obaw części przynajmniej polskiego społeczeństwa. Słów Melnyka nie da się tak łatwo wymazać. Zaszkodził Ukrainie w czasie, gdy doznaje porażek na froncie i czuje coraz większą presję zmęczonego Zachodu na zakończenie tej wojny.

Pięć miesięcy temu wielkie oburzenie wywołały słowa dowódcy niemieckiej marynarki wojennej wiceadmirała Kaya-Achima Schönbacha. W czasie, gdy Rosja wysyłała dziesiątki tysięcy żołnierzy na granicę z Ukrainą, Schönbach na spotkaniu w Indiach snuł rozważania o Putinie, który zasługuje na szacunek, i Krymie, który nigdy nie wróci pod kontrolę Kijowa. Szybko się okazało, że to prywatna opinia wiceadmirała, choć niektórzy podejrzewali, że ujawnił niemiecki sposób myślenia. Chwilę potem Schönbach podał się do dymisji.

Szczególnie ostro Schönbacha krytykował ambasador Melnyk, mówił o niemieckiej arogancji i megalomanii. Dymisję dowódcy niemieckiej marynarki pochwalił, ale uznał, że to nie jest wystarczająca reakcja Berlina: to za mało na odbudowanie zaufania.

Andrij Melnyk specjalizował się dotychczas w krytykowaniu Niemiec, gdzie jest ambasadorem od wielu lat. Jest celebrytą, prawie nie wychodzi z niemieckich studiów telewizyjnych i radiowych. Tym razem w czasie wywiadu z zapałem bronił Stepana Bandery. Ludobójstwo dokonane na Polakach przez UPA to dla niego odwet za prześladowania Ukraińców w Polsce przed drugą wojną i poza tym nic wyjątkowego: Polacy też mordowali, w tej samej skali, teraz zaś sprawę wykorzystują politycznie… A Moskwa do dzisiaj narzuca fałszywą narrację o mordowaniu przez banderowców wielu tysięcy Żydów.

Komentarze
Czego o ministrze Zbigniewie Ziobro pisać dziś nie wolno
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Prezydent, dyktator, zbrodniarz? Kim jest dla nas Putin
Komentarze
Bogusław Chrabota: Patryk Jaki. Bonaparte prawicowych radykałów
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk i Biedroń uderzają w partię Hołowni. Kto więcej zyska na tej przepychance?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Kłótnia o ambasadorów. Dlaczego rząd Tuska potrzebuje konfliktu z prezydentem