Rosyjski przywódca jest dyktatorem, ale najwyraźniej nie stracił zupełnie kontaktu z demokratycznym światem i wie, jak wielką pokusą dla polityków jest podejmowanie decyzji w kontekście najbliższych wyborów. Dlatego Kreml sięga na przemian po kij i marchewkę w rokowaniach. Kijem są coraz bardziej realne plany inwazji na Ukrainę, natychmiast i na wielką skalę. Marchewką wizja szczytu Putin–Biden, który również mógłby się odbyć szybko i uchronić świat przed największym konfliktem w Europie od II wojny światowej.

Opcja dyplomatyczna jest szczególnie atrakcyjna dla europejskich i amerykańskich przywódców nie tylko ze względów humanitarnych, ale także dlatego, że zapobiegnie wojnie, która okaże się przynajmniej gospodarczo niezwykle kosztowna dla wielu krajów zachodnich. Rachunek za jej zaniechanie musiałaby jednak zapłacić Ukraina. Chodziłoby o zaakceptowanie przez nią jakiejś formy zależności od Kremla, czy to w ramach dopiero nabierającej kształtów wizji „nowej architektury bezpieczeństwa w Europie”, czy daleko idącej decentralizacji, którą przewiduje porozumienie mińskie z 2015 r. 

Czytaj więcej

Rosja uznała niepodległość samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej

Trudno rozstrzygnąć, do jakiego stopnia ta opcja jest brana pod uwagę w Waszyngtonie, Berlinie i Paryżu. Negocjacje są poufne. Wiadomo natomiast, że Putin, który przygotowywał się do tego momentu od kilkunastu lat i dla którego teraz rozstrzyga się bilans, z jakim przejdzie do historii, nie zgodzi się na spotkanie z Bidenem przynajmniej bez wstępnej zgody na ustępstwa.

Cena takiego ruchu, przede wszystkim dla Ukrainy, byłaby jednak niezwykle wysoka. Można usłyszeć o jej finlandyzacji: zgodzie Moskwy na utrzymanie demokratycznego ustroju pod warunkiem zaniechania prozachodniej polityki zagranicznej. Jest jednak znacznie bardziej prawdopodobne, że uznanie przez Waszyngton rosyjskich żądań oznaczałoby wejście naszego sąsiada na drogę, którą od dawna podąża Białoruś i Kazachstan. Kreml nie chce przecież sprawnie działającej, ukraińskiej demokracji, która byłaby w jego ocenie niebezpiecznym przykładem dla samych Rosjan. Trudno więc dostrzec jakieś dobre wyjście z obecnej sytuacji dla Ukrainy.