Wszystko wskazuje na to, że podobna była przyczyna protestów – frustracja młodych ludzi, studentów, którzy nie widzą dla siebie szans na zdobycie pracy gwarantującej utrzymanie własnej rodziny. Nie odczuli oni żadnej poprawy życia, mimo że po zniesieniu ponad dwa lata temu sankcji do Iranu popłynęły miliardy. Z otwarcia korzystają jednak tylko ludzie reżimu.
Szybciej niż w czasie buntu w Tunezji przełomie 2010 i 2011 roku pojawiły się hasła polityczne. Łącznie z obaleniem republiki islamskiej, a nawet przywróceniem władzy szachów.
Iran jest jednak innym krajem niż Tunezja, Egipt czy Libia, gdzie obalono dyktatorów. Nie tylko dlatego, że nie dominują tam sunnici (lecz szyci), a Arabowie stanowią niewielką mniejszość.
Elity Iranu, także opozycja wobec konserwatystów skupionych wokół najwyższego przywódcy ajataloha Alego Chameneiego, wyrosły na rewolucji islamskiej, na buncie przeciw powiązanemu z Zachodem szachowi. Część z liderów opozycji (od lat trzymanych w areszcie domowym) to szyiccy duchowni.
Czy w tej chwili rodzą się jacyś nowi przywódcy opozycji? – nie wiadomo. Obalenie ustroju, który podtrzymują miliony oddanych żołnierzy - strażników rewolucji, wydaje się niemożliwe, na pewno pochłonęłoby wielką liczbę ofiar. To stawia w trudnej sytuacji Zachód, może poza Donaldem Trumpem, który i tak chciałby zerwać wszelkie kontakty z islamską republiką. Innym pozostają naciski na reżim, by protestów nie utopił we krwi i wsłuchał się w żądania buntowników. Może prezydent Rouhani, który miał być reformatorem, sprawdzi się wreszcie w tej roli. Może jest szansa, by część postulatów demonstrantów została spełniona.