Nie wiemy, czy 12 listopada będzie dniem wolnym od pracy – poprawki Senatu musi przegłosować jeszcze Sejm, a później w ekspresowym tempie ustawę musi podpisać prezydent. Nie wiemy też, jak ma wyglądać wspólne świętowanie – w poniedziałek Pałac Prezydencki poinformował, że Andrzej Duda nie weźmie udziału w Marszu Niepodległości.
Nie będzie więc – jak zapowiadał wcześniej Duda – jednego marszu, który łączyłby wszystkie środowiska. Trudno się dziwić organizatorom marszu, że nie chcą się dzielić z innymi swoim sukcesem. Ale równocześnie trudno krytykować prezydenta, że nie chce firmować swoją obecnością imprezy, na której rok temu pojawiły się rasistowskie hasła i która jak mało co popsuła reputację Polski na świecie.
Zaskakuje tylko to, że kilkanaście dni przed Świętem Niepodległości obóz władzy budzi się zupełnie bez żadnego wyjścia awaryjnego. Dobrze, że na Stadionie Narodowym odbędzie się 10 listopada koncert. Dobrze, że pełną parą pracuje Biuro „Niepodległa" wspomagające rozmaite obchody i pomysły w różnych miejscach Polski. Ale od władz centralnych oczekiwalibyśmy prawdziwego gwoździa programu. Festiwal na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie to jednak trochę za mało.
Choć to PiS zapowiadał wstawanie z kolan i naśmiewał się z braku godności polityki poprzedniej ekipy, 25-lecie upadku komunizmu w Warszawie świętowali najważniejsi politycy świata. Stulecie niepodległości na ulicach Warszawy obchodzić będzie budzący jak najgorsze wspomnienia z czasów II RP Obóz Narodowo-Radykalny (który nigdy nie odciął się od swej antysemickiej przeszłości) czy Ruch Narodowy. Oddanie ONR czy RN walkowerem największej imprezy masowej w takim dniu to wielka kapitulacja obozu dobrej zmiany przed organizacjami skrajnymi. I wielki cios w ideę jagiellońskiego patriotyzmu, której hołdowali Jan Paweł II czy śp. prezydent Lech Kaczyński.