A wszystko to za sprawą biskupa Tadeusza Pieronka, który kategorycznie oznajmił, że ateiści rządzili w Polsce przez dziesiątki lat, doprowadzili nie tylko Polskę, lecz całą Europę, do ruiny, więc powinni teraz siedzieć cicho.

Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ostre wystąpienia polityków Ruchu Palikota były odpowiedzią na wyzywające słowa duchownego. Tyle że warto przywołać kontekst. Biskup Pieronek ganił ateistów, odnosząc się do postulatów usuwania krzyży z miejsc publicznych. To nie hierarchowie kościelni zaczęli tę wojnę, lecz różnej maści antyklerykałowie. Szczególną koniunkturę na swoje hasła poczuli po katastrofie smoleńskiej, w trakcie batalii o obecność krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Przypomnijmy, że to wtedy zaczęła się kariera Janusza Palikota jako politycznego patrona bluźnierców.

Poniedziałkowy show, którego gwiazdą był poseł Armand Ryfiński, nie jest więc niczym nowym. A jednak warto na niego zwrócić uwagę, bo przecież Ruch Palikota ogłosił niedawno, że zamierza przeciwstawiać się z całą mocą „mowie nienawiści". Okazuje się jednak, że o tym, co jest nienawiścią, decydują osoby pokroju posła Ryfińskiego. W ich narracji kler katolicki w Polsce to obywatele gorszej kategorii, którymi wypada ostentacyjnie pogardzać (chociażby poprzez zwracanie się do księdza per pan), bo są grupą kryminogenną. Czy z czymś się to nie kojarzy?

Przypomnijmy zatem o poparciu, jakiego Ruchowi Palikota udzielił Jerzy Urban, niewątpliwy autorytet dawnych funkcjonariuszy SB zajmujących się w PRL walką z Kościołem. W tamtych czasach antyklerykalizm nie sprowadzał się, tak jak dziś, do bluźnierczych – w jakimś stopniu niewinnych – happeningów, lecz wyrażał się takimi działaniami jak bestialski mord na księdzu Jerzym Popiełuszce.

Poseł Ryfiński niebezpiecznie bawi się zapałkami. Chyba że zależy mu na tym, aby ktoś podchwycił jego bełkotliwe wywody o katolicyzmie jako groźnej jednostce chorobowej. I aby wyciągnął z tego konsekwencje poparte jakimś spektakularnym czynem.