Potem profesor zreflektował się i przeprosił, co właściwie mogłoby zamykać sprawę, gdyby nie fakt, że Nałęcz jest recydywistą. Za swoje słowa musi przepraszać lidera opozycji po raz kolejny. Półtora roku temu nazwał go „politycznym pedofilem". Po zaprezentowaniu programu PiS dla młodych powiedział: „To było jakieś polityczne molestowanie, coś na kształt politycznej pedofilii". A potem za te słowa przeprosił. Skoro prezydencki doradca przeprasza, to oznacza, że z pewnością zdaje sobie sprawę z niestosowności swojej wypowiedzi. A owa niestosowność jest podwójna.
Po pierwsze szef Tomasza Nałęcza, prezydent Bronisław Komorowski, lubi prezentować się jako polityk łączący, a nie dzielący Polaków. Jako ten, który chce łagodzić konflikty i walczyć z brutalizacją życia politycznego. Choćby w ostatni czwartek: Komorowski ubolewał, że język debaty publicznej coraz bardziej odbiega od Wersalu. Chciałoby się wierzyć w szczerość intencji prezydenta, ale to niełatwe, skoro jego bliski współpracownik zaraz potem wystąpił z „odyńcem". Ale ta sprawa ma także drugi wymiar, którym jest naruszenie kulturowej normy. Z pewnością i Jarosław Kaczyński, i politycy jego partii sami często używają mocnych słów pod adresem swoich politycznych przeciwników. Potrafią grać ostro i faulować. A debata publiczna z natury rzeczy opiera się na krytyce przeciwnika, jego programu, działalności, ale także i cech osobistych – jeśli mają wpływ na ową działalność.
Niemniej śmierć matki jest dla każdego człowieka momentem szczególnym, wymagającym nadzwyczajnej delikatności wobec osoby, która poniosła tę stratę – nawet jeśli jest to najbardziej znienawidzony przeciwnik polityczny. W takiej chwili każda krytyka nawiązująca do śmierci świadczy po prostu o braku kultury osobistej tego, który krytykuje.
Polityczni oponenci Jarosława Kaczyńskiego z pewnością będą mieli jeszcze wiele okazji do tego, by wytykać mu błędy czy polemizować z jego twierdzeniami. Wykorzystywanie do ataku osobistego dramatu jest po prostu niesmaczne. Szkoda, że Tomasz Nałęcz zrozumiał to dopiero po fakcie.