Wizytę Tuska w Niemczech poprzedziła parę tygodni temu dyskretna misja Władysława Bartoszewskiego. Wzbudziło to nadzieje na jakiś postęp w kontrowersyjnych kwestiach. Mimo to Donald Tusk usłyszał w Berlinie z grubsza to samo co wcześniej Jarosław Kaczyński.
Nasz premier przyjechał do stolicy Niemiec z ambitną propozycją - aby nasi sąsiedzi zrezygnowali z ośrodka wypędzeń w Berlinie i w zamian za to poparli ideę koncyliacyjnego muzeum II wojny światowej w Gdańsku.
Ten pomysł zbyto grzecznościowymi ogólnikami. Niemcy chcą widocznego znaku upamiętniającego wypędzenia, skupionego na niemieckich ofiarach.
Jeśli zaś chodzi o zamknięcie sprawy indywidualnych roszczeń, to Donald Tusk usłyszał znane już stanowisko pani kanclerz, że rząd RFN odcina się od tych żądań swoich obywateli. Podobnie w kwestii rury: szefowi naszego rządu powtórzono nienowy pomysł budowy dla Polski odnogi od rurociągu bałtyckiego.
Można przyjąć na wiarę optymizm polskich dyplomatów podkreślających, że sąsiedzi z dwóch stron Odry znów ze sobą rozmawiają. Ale trzeba pamiętać, że jeśli miał nastąpić jakiś korzystny dla Polski zwrot w polityce Niemiec, to powinien mieć miejsce właśnie teraz, w czasie pierwszej wizyty nowego polskiego premiera po wyborach. Niestety - zwrot nie nastąpił.