Problem w tym, że śledztwo wszczęto nie po analizie doniesienia, które zostało złożone, ale dopiero gdy sprawę opisały „Gazeta Wyborcza" i prestiżowy brytyjski dziennik „Financial Times". W efekcie zarówno szef rządu Mateusz Morawiecki, jak i kierownictwo PiS – a nawet, przynajmniej tak twierdzi, sam prokurator generalny – o całej aferze KNF dowiedzieli się w ostatni wtorek po lekturze porannej prasy.
Biorąc pod uwagę, że jedną z pierwszych decyzji PiS było po wyborach podporządkowanie prokuratury ministrowi sprawiedliwości oraz danie mu kompetencji do bycia informowanym na temat wszystkich postępowań, które prowadzą nie tylko prokuratury, ale też służby pod nadzorem prokuratury, to dość dziwne, że o sprawie o takim kalibrze nie zostali zaalarmowani minister i premier. To tym większy problem, że wygląda na to, iż wbrew publicznym zapowiedziom z afery Amber Gold wcale nie wyciągnięto wniosków. Wtedy również ważne dokumenty – dotyczące wartych milionów złotych oszczędności Polaków – gdzieś się w prokuraturze zawieruszały.