Wczoraj jednak premier ogłosił zwiększenie od 2010 roku wypłat z kieszeni obywateli na służbę zdrowia. To, że te opłaty nazywają się składką zdrowotną, niczego nie zmienia – to jest podatek. Sprawa jest tym poważniejsza, że dla wielu obywateli oznacza zniwelowanie korzyści, jakie miała przynieść obowiązująca od przyszłego roku obniżka stawek podatku od dochodów osobistych. Mało zarabiający będą płacić fiskusowi 18 proc. zamiast dzisiejszych 19 proc. Jeżeli wzrośnie składka, na tej reformie podatkowej nie zyskają nic.
Istotniejszym problemem jest to, że podniesienie składki niczego nie załatwia. Dlaczego?
Bo wciąż nie jest jasne, jaki będzie model służby zdowia w przyszłości oraz kto i na jakich warunkach będzie mógł korzystać z jej usług.
Dopiero wtedy, gdy powstanie projekt ostatecznego kształtu systemu ochrony zdrowia, będzie wiadomo, ile na to potrzeba pieniędzy.
Zgoda na dofinansowanie (najlepiej bez podnoszenia podatków), gdy nie ma tych rozwiązań, tylko odsuwa problem na później. Inflacja rośnie i może się okazać, że przed urzędem premiera ponownie wyrośnie białe miasteczko. A politycy znów wyciągną rękę do naszych kieszeni.