Ale także wskutek późniejszych przejawów braku profesjonalizmu ekipy premiera, które zaowocowały tym, co się stało w ubiegłym tygodniu: niemal całkowitym oddaniem Rosjanom pola do swobodnego interpretowania tego, co się wydarzyło na lotnisku Siewiernyj.
Szef rządu usiłuje więc, po pierwsze, odzyskać szansę na ustalenie prawdy o wszystkich (a nie tylko tych leżących po polskiej stronie) przyczynach i okolicznościach katastrofy smoleńskiej. I po drugie, stara się przywrócić właściwe proporcje ocenom wszystkich – a więc zarówno polskich, jak też rosyjskich – uczestników tej tragedii.
Czy sztuka ta może się jeszcze powieść? Wtorkowa konferencja ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera, będąca odpowiedzią na opublikowanie przez MAK stronniczego raportu, dowodzi, że jest na to pewna nadzieja.
Dobrze się stało, że władze Polski zdobyły kopię nagrań z wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj oraz że – nie oglądając się na Rosjan – zaprezentowały te zapisy, w tym rozmowy dyżurujących tam oficerów z wysoko postawionymi osobami spoza Smoleńska. Z tych rozmów jednoznacznie wynika, że oficerowie znajdujący się w wieży kontrolnej (jeśli ten budynek w ogóle zasługuje na to miano) znajdowali się pod presją na przykład tajemniczego generała, który nakazał im "na razie sprowadzać" polskiego Tu-154. Jak wynika z treści rozmów oficerów w wieży, co najmniej jeden z nich nie uważał tego rozwiązania za właściwe.
A przecież trzeba dodać, że rosyjscy kontrolerzy niemal w tym samym czasie podawali zastanawiająco rozbieżne informacje pogodowe rosyjskiemu iłowi-76 i polskiemu jakowi-40, że wielokrotnie (jak twierdzili podczas przesłuchań, wyłącznie dla dobra lądujących) wprowadzali pilotów polskiego Tu-154 w błąd co do ścieżki i kursu schodzenia, że podawali im nieprawdziwe informacje o (lepszej od faktycznej) widoczności, że we właściwym momencie kategorycznie nie nakazali Tu-154 odejścia na lotnisko zapasowe, że pod koniec tragicznego lotu właściwie pozostawili załogę samą sobie.