Jarosław Kaczyński mówił niedawno, że „człowiek który ma pusty portfel wolny nie jest”. Złośliwi wskazują wprawdzie, że jest to pewna wariacja na temat refleksji Karola Marksa o bycie kształtującym świadomość, która w ustach człowieka uznającego słowo „komunista” za obelgę równą słowu „złodziej”, zaskakuje. Tym niemniej w słowach Kaczyńskiego jest oczywiście wiele racji - trudno korzystać z wolności, gdy jest to jedynie wolność do biedy. Słowa Szczerskiego wskazują jednak, że z owej tezy prezesa PiS niektórzy politycy jego obozu wyciągają zbyt daleko idące wnioski.
Oczywiście do pewnego momentu osobom z pustym portfelem jest w zasadzie wszystko jedno, jakie jest źródło pieniędzy, które do tego portfela trafiają. W przypadku ubóstwa, bądź skrajnego ubóstwa chodzi przede wszystkim o to, aby zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe. Można oczywiście uznać, że Szczerski widzi w nauczycielach grupę społeczną tak spauperyzowaną, że powinna ona przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza każdą złotówkę, jaką państwo jej w ten czy inny sposób wypłaci – i grzecznie podziękować. Ale jeśli tak mamy myśleć o nauczycielach, którzy wychowują kolejne pokolenie Polaków, to znaczy, że rzeczywiście – jak przekonywał w 2015 roku PiS – Polska jest w ruinie.
Prawdopodobnie jednak minister Szczerski aż tak w tak czarnych barwach losu nauczyciela nie widzi, a fakt, że wskazuje na 500plus jako źródło podreperowania domowego budżetu dla matematyczek i polonistów, jest dowodem na przeświadczenie, iż w gruncie rzeczy również wtedy, gdy nie mamy już do czynienia ze skrajnym ubóstwem, ale również w przypadku zwyczajnego klepania biedy przez niższą polską klasę średnią, chodzi tylko o dodatkowe 100 złotych w portfelu. Tym samym okazuje on, chcąc nie chcąc, pogardę fundamentalnej dla rozwoju gospodarczego kraju wartości jaką jest praca. Nauczyciele protestują bowiem dlatego, że chcą zarabiać więcej – to prawda. Ale właśnie zarabiać – za to, że przez lata się kształcili a teraz starają się przygotować młodych Polaków na zmierzenie się z coraz bardziej skomplikowaną rzeczywistością. Bo to chyba za to państwo powinno im płacić – a nie za zdolność do prokreacji. Sytuacja, w której o statusie materialnym nauczyciela ma decydować jego płodność, jest odrobinę groteskowa.
Warto przy tej okazji zauważyć, że w swoich działaniach prosocjalnych PiS mocno zaniedbuje pracę. Szumne zapowiedzi podwyższenia kwoty wolnej od podatku – premiującej osoby zatrudnione legalnie i płacące podatki - ograniczyło się do podniesienia jej tylko osobom osiągającym naprawdę minimalne dochody. ZUS obniżono niewielkiemu ułamkowi przedsiębiorców – a wszyscy inni regularnie odprowadzają z tego tytułu coraz wyższe składki. Handlu w niedzielę zakazano, uznając arbitralnie, że Polacy mają odpoczywać i basta – a nie dorabiać sobie tego dnia. Zamiast tego mamy transfer pieniędzy do Polaków bez związku z ich aktywnością zawodową: 500plus, 300plus, nawet trzynastą emeryturę wszyscy mają dostać po równo, niezależnie od tego jak intensywnie, jak długo i w jakim charakterze pracowali.
W krótkiej perspektywie – służy to wyrównywaniu szans, rekompensowaniu nierówności wynikających z charakteru polskiej transformacji , specyfiki gospodarki rynkowej i – nawiązując do słów Kaczyńskiego – poszerzeniu przestrzeni wolności wynikającej z pełnego portfela. Ale czy w dłuższej perspektywie takie oddzielanie świadczeń od pracy nie grozi nam upowszechnieniem myśli Beaty Szydło, że pieniądze się po prostu należą? Stąd już tylko krok do znanej z czasów słusznie minionych maksymy „czy się stoi, czy się leży…”. A chyba obalając PRL nie chodziło nam o to, by do niego powrócić.