Wiem, że od blisko dwóch tygodni cała Polska żyła sprawą – wtedy jeszcze mówiono – porwania dziewczynki. Zaangażowano ogromne siły, dziesiątki policjantów i najlepszych śledczych. Dla prokuratury był to priorytet, dochodzenie przeniesiono z Sosnowca do Katowic, uruchomiono najbardziej doświadczony zespół fachowców ze wszystkich możliwych dziedzin. I nic.
Aż tu nagle zajechał On i wszystko się odmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na konferencji prasowej transmitowanej przez wszystkie możliwe telewizje nasz swojski żigolo w ciemnych okularach, acz bez ekszakonnicy u boku, brylował. W charakterze dekoracji ustawił za sobą uzbrojonych i zamaskowanych komandosów z bronią. Był wszędzie, a tam gdzie on, tam i kamery oraz tłumy wpatrzonych weń dziennikarzy płci obojga.
Można by na tej kpinie z piramidalnego lansu dla gospodyń domowych poprzestać, gdyby nie drobiazg. Otóż Rutkowski wygrał! Pisząc te słowa, nie wiem, czy jego wersja w pełni się potwierdzi, ale już wiadomo, że dokonał przełomu w śledztwie.
Wszystko świetnie, tylko rodzą się pytania. Co robiły w tym czasie prokuratorskie asy? Gdzie ci wybitni policyjni śledczy? Jak to możliwe, że tabuny prawników i psychologów, kryminalistów i fachowców z wieloletnim stażem nie były w stanie przez tydzień porządnie przesłuchać rodziny dziecka, a technik mechanizacji rolnictwa i ekszomowiec Rutkowski dokonał tego w dwa dni? Jakim cudem i jakim prawem mógł on jednocześnie śledzić, przesłuchiwać, przeszukiwać i prowokować? Prokuratura i policja nie miały w tym czasie do matki żadnych pytań?
Jeśli w tak medialnej, głośnej i prestiżowej sprawie wymiar sprawiedliwości okazuje się słabszy niż lanser, to kto prowadzi śledztwa pomniejsze?! No chyba że Rutkowski jest po prostu geniuszem. Że mechanizacja rolnictwa, ZOMO i MO, szemrane towarzystwo i sejmowa kompromitacja były tylko przykrywką dla tego wyrastającego ponad poziomy wizjonera.