To kolejna po wyższym VAT, składce rentowej i likwidacji ulg w PIT podatkowa ofensywa, zubożająca obywateli. Tym razem wysokość przelewów do ZUS ma zależeć od dochodu prowadzących firmy.
To fatalny pomysł. I to nie tylko w krótkim czasie – gdy spowoduje rozrost szarej strefy, likwidację firm, miejsc pracy i ucieczkę za granicę – ale także w długiej perspektywie. System opłacania składek przez prowadzących firmy jest przejrzysty i pobudza przedsiębiorczość. Powinien być raczej wzorem, a nie obiektem kolejnych "reform". Wystarczy podać trzy główne argumenty "za".
1. Ogromną zaletą obecnego rozwiązania jest jego prostota. Samozatrudniony płaci do ZUS co miesiąc określone składki i musi zgadzać się tylko kwota przelewu. Jeśli będzie je płacił od dochodu, pojawi się cała mitręga biurokratyczna po stronie przedsiębiorcy z wyliczaniem dochodu i ewentualnymi sankcjami za zły przelew. ZUS będzie się musiał natomiast zająć dodatkowymi kontrolami, a więc zatrudnić dodatkowych urzędników. To wszystko zwiększy koszty prowadzenia firm i funkcjonowania państwa.
2. Wyższe obciążanie oznacza wyższe koszty pracy – zarówno dla faktycznie wykonujących działalność, jak i tzw. fikcyjnych samozatrudnionych, czyli osób wykonujących w firmie de facto obowiązki normalnych pracowników. Jeśli praca stanie się droższa, będzie na nią niższy popyt. Wzrośnie bezrobocie i szara strefa. Mali przedsiębiorcy, uciekając przed wyższymi obciążeniami, będą przenosić firmy za granicę.
3. Samozatrudnieni, płacąc ryczałtowe składki, sami odkładają na swoje świadczenia, nikt do nich nie dopłaca. Z danych ZUS wynika, że to jedyna grupa, która odchodzi na emerytury w pełnym wieku emerytalnym. 98,5 proc. mężczyzn ma ponad 65 lat, 97 proc. kobiet – ponad 60.