Żałosne te dowcipasy o Annie Grodzkiej, których nie powtórzyłaby z pewnością w Sejmie, czy w studiu telewizyjnym. Żałosny ten seksizm a rebours, bo jeśli nawet Anna Grodzka czyni ze swojej seksualności znak rozpoznawczy, to Krystyna Pawłowicz właśnie z tego rechocze, z tego robi cyrk, jakby tylko to ją interesowało. Czy powinna?

Po pierwsze, musi rozumieć (a mam wrażenie, że nie rozumie), że w dzisiejszych czasach Mińsk Mazowiecki jest miejscem równie publicznym jak sala Sejmu na Wiejskiej. Z Sejmu transmisje idą w świat dzięki telewizjom informacyjnym, z Mińska za pośrednictwem Internetu. Nie można więc, pod żadnym pozorem założyć, że cokolwiek, kiedykolwiek powiedziane przed ludźmi nie wyjdzie na światło dzienne. To taki polityczny (ale i dziennikarski) elementarz.

Po wtóre, powinna wiedzieć, że szyderstwo w polityce, to broń nie tylko niegodna, ale i obosieczna. W równej mierze działa na szkodę ofiary jak i autora.

Po trzecie, jeśli anioł stróż nie podpowiedział jej w stosownym czasie, że takim zachowaniem robi niedźwiedzią przysługę swojej partii, bo ośmiesza ludzi, którzy z dumą noszą legitymacje PiS, to z pewnością powie jej to mocniejszymi słowy prezes Kaczyński.

I wreszcie po czwarte: musi wiedzieć, że pozycja i godność parlamentarzysty nie powinny iść w parze z próbami szansonistycznymi i amatorską twórczością kabaretową. Szczególnie jeśli stawką jest tania popularność. A rechot zawsze pozostanie rechotem.