Ściślej rzecz biorąc – kilka procent Islandczyków (odpowiednik miliona Polaków) potwierdziło na Facebooku, że są gotowi wziąć na siebie koszty ściągania na Islandię uchodźców z Syrii. Inicjatorka akcji, pisarka, zapowiedziała, że dla kilku Syryjczyków sama znajdzie pracę i mieszkanie, a wcześniej opłaci im podróż.
Przy takich deklaracjach można się rzeczywiście zawstydzić. Przecież większość Polaków oburza się na wieść o tym, że w 38-milionowym kraju ma się pojawić dwa tysiące uchodźców. A politycy bronią się, jak mogą, przed znacznym zwiększeniem tej liczby, bo boją się utraty elektoratu.
I Polacy, i Islandczycy prezentują skrajne postawy w sprawie przybyszów z dalekich krajów. Obie są emocjonalne, obie wynikają z braku prawdziwej debaty na temat przyjmowania uchodźców, problemu, który nagle stał się najważniejszy dla Europy.
Zamiast debaty pojawia się mitologia. Jedna sprowadza się do wiary w to, że kraj może nikogo nie przyjmować i się nie zmieniać. Ta już przegrała.
Dlatego przyjrzyjmy się tej drugiej, ze względu na spektakularną akcję Islandczyków nazwijmy ją skandynawską, choć najważniejsze jest to, że od niedawna wyznają ją władze niemieckie. I stąd jej siła.