Można by jeszcze dodać kilka: „Budujemy siłę Polski" albo „Polska na zawsze zjednoczona". Tak, jak niczego nie mówiły transparenty późnego PRL, tak i hasło wymyślone przez PiS przy okazji kongresu nie niesie ze sobą jakichś istotnych treści. Z sondaży wynika co prawda, że wyborcy nagradzają za jedność i zgodę, ale przecież nie po to PiS ciężko pracuje nad spolaryzowaniem społeczeństwa, żeby na lipcowym kongresie budować zgodę. To się po prostu wyklucza.

 

Jak się dowiaduje „Rzeczpospolita", przy okazji kongresu nie dojdzie do zmian kadrowych w rządzie. Niektórzy posłowie zastanawiają się, czy w tej sytuacji w ogóle jechać do Przysuchy, skoro „krwi na scenie" nie będzie... Kto by chciał wysłuchiwać w lipcu przemówień na temat innowacji i „niezaprzeczalnych sukcesów" połowy kadencji. A wątek, który mógłby naprawdę zainteresować wyborców PiS, czyli zasypywanie przepaści między bogatymi i biednymi regionami (i ludźmi), przykryty będzie technokratycznym żargonem z domieszką brukselskiego slangu. Wobec deficytu treści na pierwszy plan wysunie się więc oprawa artystyczna, odpowiednio dobrane do garniturów krawaty oraz nowy kolor garsonki pani premier.

Po co więc cała ta impreza? Partia ma dokonać przeglądu gotowości bojowej przed wakacyjnymi obowiązkami. Doszlifować argumenty, nauczyć się nowych terminów i jeszcze raz wysłuchać porywających uwag wodza naczelnego. Bo oznaki zmęczenia w szeregach są już widoczne. A wojsko mylące krok daleko nie pomaszeruje.

Może się jednak okazać, że to błędna taktyka. Czasem, nawet jeśli nie bardzo się chce, trzeba dokonać zmian. Albo wygłosić przemówienie, w którym – dla odmiany w polskiej polityce – znajdzie się trochę treści odmiennej od straszenia uchodźcami i Platformą. Zresztą partia Grzegorza Schetyny radzi sobie sama z aż nadto ostrożnym pozyskiwaniem elektoratu. Pomysł letniego objazdu miejscowości wypoczynkowych nadaje się do całej serii memów – z rakietką do badmintona, szortami i słomkowym kapeluszem na pierwszym planie.